wtorek, 30 grudnia 2014

2015 rok- Nowy Rok, nowe plany.

   Pisałem już o tym co było, a teraz napiszę o tym co chciałbym w tym roku osiągnąć. Jakie mam plany, zamierzenia i postanowienia.

   Pokrótce to można by napisać- postanawiam naprawić to co zepsułem w tym roku. Takie jednak postawienie sprawy to pójście na łatwiznę. Muszę stawiać sobie cele do osiągnięcia tak by znaleźć odpowiednie narzędzia i sposoby do ich realizacji.

Co muszę zrealizować.

   Przede wszystkim poprawić sytuację finansową i to na tyle by znów cieszyć się pełną swobodą i móc realizować nasze plany podróżnicze. To nad czym teraz próbuję pracować ma mi w tym pomóc, dzięki pomocy szefa mam nadzieję, że to się uda.
W mijającym roku poznałem dość ciekawy projekt łączący moją pasję z możliwością zarabiania pieniędzy. Tu też mogę liczyć na wsparcie zaangażowanych w ten projekt dwóch kobiet, które miałem zaszczyt poznać.

Teraz o tym co chciałbym by się udało zrobić.

   Mam zamiar przynajmniej raz być na parę dni w Bieszczadach. Kiedy? Dokładnie nie wiem, może nie sam z żoną lecz w większym towarzystwie, tak by pokazać innym jak piękne są to okolice.
Dla mnie to będzie naturalne odwiedzenie domu rodzinnego, spotkanie z rodzicami i rodzeństwem.

    Chciałbym też spędzić kilka dni nad wodą, a więc morze lub jezioro latem- wypocząć też kiedyś trzeba.

    Następny Sylwester chciałbym spędzić z żoną albo w Paryżu albo jeśli finanse pozwolą na statku podczas rejsu po Morzu Śródziemnym- to takie moje marzenia.

   Kontynuacja remontu domu czyli wykonanie w końcu ocieplenia i elewacji - dość kosztowna impreza ale zobaczymy co się da zrobić.

To co chciałbym zrealizować ale nie koniecznie.
No cóż, tu mogę wymienić rzecz która zdaniem mojej żony i lekarzy winno znaleźć się w pierwszej kategorii ale znając siebie to chyba nie ma dużej szansy na realizację – rzucić palenie ( w końcu).

   To tak po pokrótce spisane postanowienia noworoczne. Niby nic konkretnego, bo czyż można planować coś konkretnie gdy sytuacja jest dość płynna i zmienna?
Jest też dużo drobiazgów które chciałbym mieć, lub też zrobić ale nie planuję je na konkretny czas, nie mają też tak wielkiego znaczenia by wymieniać je tu i teraz.
Jako facet – gadżeciarz to mógłbym popaść w drobiazgowość przy wyliczaniu co chciałbym mieć lub do czego dążyć.

   Najważniejsze to by w tym nadchodzącym roku ŻYĆ. W końcu zacząć żyć swoim życiem i realizować się jako mąż, ojciec i „głowa rodziny” a nie jako właściciel firmy ratujący to czego uratować się nie da, prywaciarz robiący dobrą minę do złej gry.

   Przyszły rok to dla mnie okres zmian, czas gdy chciałbym wrócić do postawy jaką miałem i z jakiej w sumie byłem zadowolony- być sobą, żyć tak by nie krzywdząc innych być sobą. Nie „naginać się” by innym się przypodobać lecz tak by współżyć z tymi którzy mnie zaakceptują takim jakim jestem. Ustalenie hierarchii wartości i zadań na właściwych pozycjach powinno tylko pomóc w realizacji tych postanowień.

   To co napisałem jest wytycznymi do realizacji, jak zaś będzie się to rozwijać w ciągu roku i jaki będzie efekt końcowy to zobaczymy już za rok.
Tyle jest rzeczy zmiennych w naszej rzeczywistości, tak niestabilna sytuacja zarówno gospodarcza jak i społeczna, że te wszystkie postanowienia równie dobrze mogą stać się tylko ideą jak też i mogą zostać zrealizowane w czasie krótszym niż rok.

Zobaczymy.

poniedziałek, 29 grudnia 2014

Mój 2014 rok- jaki był. Krótko bo i był krótki.

   Tradycyjnie koniec roku to czas podsumowań. Robimy sobie remanent z całego kończącego się roku. Jako, że nie robiłem do tej pory postanowień noworocznych to i zawsze byłem niejako na plus. Jednak mogę podsumować rok na podstawie tego co mi się udało zrobić w tych miesiącach a co poszło mi nie tak.

Krótko w kilku zdaniach.

    Parę planów jakie zrodziły się podczas tego roku nie zostały zrealizowane- trudno, do paru już nie wrócę, bo chyba nie ma po co. Wolę chyba być komentatorem politycznym niż obiektem komentarzy.
   Pod względem finansowym ten mijający rok to dla mnie tragedia. Zamknięcie firmy i borykanie się z ZUS oraz Urzędem Skarbowym to coś co wyleczyło mnie z ambicji prowadzenia własnej dg na jakiś czas, a może i na zawsze. Bilans tego roku zmusza mnie do powzięcia postanowienia na Nowy Rok i to do tego ambitnego postanowienia.

   Ten rok przyniósł też i fajne rzeczy jak na przykład wyjazdy z żoną do Paryża, Radzymina czy też wczasy w Międzyzdrojach. Osobną sprawą był mój wyjazd do Gothy gdzie nie tyle ważna była przyjemność wyjazdu co korzyść finansowa- nie był to wypad dla zwiedzania lecz dla zarabiania pieniędzy to subtelna różnica. Jednak i z tego wyjazdu przywiozłem ciekawe doświadczenia i obserwacje. Nie o wszystkich mogę napisać bo może tak się okazać, że będę jeszcze chciał tam pojechać. Poznałem ciekawych ludzi a to korzyść niewymierna.

   W tym roku zrobiliśmy remonty w kolejnych dwóch pokojach, wymieniliśmy pion co i meble w kuchni lokatorów- to zasługa pomysłodawczyni czyli mojej żony a jako, że ona finansowała te zamysły ja tylko je realizowałem z różnym skutkiem ( jestem tylko samoukiem a nie budowlańcem).

   2014 rok to również rok, który dał mi też szanse na weryfikacje pewnych znajomości czy też przyjaźni. Nic tak nie sprawdza przyjaźni jak kłopoty które dopadają człowieka- można wtedy dostrzec kto tak naprawdę jest gotów pomóc i ile to czasem kosztuje. A tak, czasem niby pomoc darmowa ale tyle jest potem wypominania, podkreślania, wspominania itp. że człowiek już wie, że nigdy więcej.
   Popełnianie błędów jest rzeczą ludzką, jak mawiali już starożytni. No cóż nie popełnia błędów ten kto nic nie robi, ale ja w tym roku popełniłem ich sporo- chyba wyczerpałem limit na parę najbliższych lat. Wydaje mi się jednak, że podobnie jak nie ma ludzi nieomylnych tak i przyznanie się do błędów i zaniedbań świadczy o sile człowieka. Trzeba mieć siłę i odwagę by uderzyć się w piersi a nie zwalać winę na innych lub szukać innych wymówek.

   Mimo tych wszystkich kłopotów, mijający rok jakoś budzi we mnie sympatyczne wspomnienia, dlaczego?- nie za bardzo wiem. Może dlatego, że nasze dzieci jakoś sobie radzą w życiu, na studiach, może dlatego, że jesteśmy zdrowi i nawet moje serducho daje radę, może też dlatego, że żyję z odpowiednimi ludźmi , poznaję nowe ciekawe postacie.

   Jak będzie wyglądał przyszły rok na tle obecnego jeszcze 2014? Na pewno będzie trudniejszy na starcie ale o tym jakie mam postanowienia na 2015 rok napiszę następnym razem.

sobota, 27 grudnia 2014

Sylwester- czas przymuszonej "dobrej zabawy".

   Święta minęły. Jak szybko przyszły tak i szybko przebiegły. Czas spędzany w gościnach i podczas goszczenia bliskich mija szybko, a gdy jeszcze nie musi się siadać za kierownicą to biegnie jeszcze szybciej (napędzany alkoholem czy jak?).
 
   Teraz zbliża się najgorszy dla mnie okres w roku. Czas Sylwestra.

Gdzie idziesz na sylwestra? - to pytanie jak mantra powtarzane przez znajomych przyprawia mnie o mdłości. A czy ja muszę gdzieś iść? NIE.

   Nienawidzę zabaw sylwestrowych, czy to bali, czy wiejskich „potupajek”, czy też prywatek obecnie zwanych domówkami. Śmieszy mnie ta nazwa „domówka” bo kojarzy mi się raczej z … może lepiej to pominę, choć może to skojarzenie ma sens bo i tak czasem się ta zabawa kończy.
Wracając do tematu sylwestra, czy jest jakiś obowiązek hucznego obchodzenia dnia zmiany kalendarza? Czy ta noc jest jakaś szczególna? Dla mnie nie. Nowy Rok owszem ale poprzedzająca go noc dla mnie nie jest niczym specjalnym. Można o północy złożyć życzenia bliskim ale czy MUSZĘ uczestniczyć w jakimś balu by nie wyjść na smutasa lub odmieńca?

 Podejrzewam, że ok. 70% ludzi czuje się przymuszona do tej „dobrej zabawy”.
Dziś w DD TVN Kinga prowadziła rozmowę na temat przymusu dobrej zabawy. Nie śledziłem do końca dyskusji ale wniosek dla mnie wyciągnięty na podstawie wieloletnich doświadczeń jest taki nie idziesz na sylwestra – jesteś jakiś inny.
Tak Jestem chyba inny bo wolę iść do teatru, do kina niż udawać dobrą zabawę z obcymi ludźmi, składać życzenia dopiero co poznanym ludziom, których nie zobaczę więcej i którym tak naprawdę te moje życzenia są totalnie obojętne.

Nie jestem smutasem, lubię się zabawić, pośmiać, wypić w dobrym towarzystwie ale sylwester to działa na mnie jak płachta na byka. Idę, zamykam oczy i odliczam czas do zakończenia. Robię dobrą minę do złej gry- cóż tak mam i to chyba nie ulegnie zmianie.
Kiedyś nawet był fajny skecz kabaretowy na temat przymusu dobrej zabawy sylwestrowej.

Dziwne jest jednak to, że o ile w innych sprawach jesteśmy tolerancyjni o tyle w tej kwestii to jakoś ciężko. Jak przeglądam fora to widzę, że dużo ludzi ma podobny problem dlatego apeluję-
 Nie bądźmy „towarzyskimi terrorystami”. Nie każdy lubi disco-polo więc i nie każdy lubi zabawy sylwestrowe. Uznajmy to i nie przypinajmy „łatki” smutasów ludziom, którzy inaczej chcą przeżywać tą noc, nawet gdyby chcieli ją normalnie przespać.

poniedziałek, 22 grudnia 2014

Prezent- marzenie.

   Sezon prezentowy w pełni, więc wszyscy rozglądamy się za prezentami mającymi uszczęśliwić lub choćby przynieść odrobinę przyjemności albo radości. Nie jest to takie łatwe. Świadczy o tym ilość prezentów nietrafionych z jakimi obdarowani udają się później do sklepów by je zwrócić lub zalegających w szafach.

   Zacząłem się zastanawiać co sam chciałbym otrzymać w prezencie. Co sprawiłoby mi przyjemność?

Zegarek na rękę.

   Tak. Jakiś czas temu zegarki odeszły do lamusa wyparte przez komórki z dokładnymi zegarami.
Dziś jakby zegarki wracają do łask. Są świadectwem dobrego smaku, gustu prestiżu. Odgrywają znowu rolę taką jak na początkach ubiegłego wieku gdy każdy szanujący się mężczyzna za punkt honoru stawiał sobie prezentować się z zegarkiem kieszonkowym lub naręcznym.

   Pamiętam zegarek jaki posiadał mój dziadek- piękne cacko. Podwójna koperta, porcelanowa tarcza zdobiona rzymskimi cyframi. Przywiózł go z Francji gdzie pracował w kopalni. Niestety gdy się zepsół żaden zegarmistrz w okolicy nie był w stanie go naprawić, więc... dał go nam- paroletnim wnukom, którzy próbowali metodami wstrząsowymi zmusić zegarek do chodu. Dziś byłby zapewne ozdobą lub jako piękny antyk stanowiłby nie lada majątek. Cóż i tak czasem bywa, że piękne rzeczy przepadają i odchodzą w niebyt.

   Marzę o zegarku z duszą a więc nie kwarcowym lecz mechanicznym lub automatycznym.
Przeglądałem w poszukiwaniu kilka sklepów internetowych i trafiłem na takie. Są różne, drogie, piękne i eleganckie, na różne okazje.

   Mój wybór padł na firmę Seiko a więc na kompromis pomiędzy pięknem, jakością a ceną. Seria 5 – to coś co w pełni by mnie usatysfakcjonowała. Tylko skąd wytrzasnąć sponsora tej przyjemności bo w Św. Mikołaja to nawet moje dzieci już nie wierzą. Chyba... żeby jednak był i przeczytał. Nie raczej chyba tak się nie stanie. Będę musiał sobie sam zrobić ten prezent za jakiś czas.

P.S. Artykuł nie jest sponsorowany (niestety).

niedziela, 21 grudnia 2014

Normalne Państwo.



Wczoraj wróciłem do kraju, do Zgorzelca. Fajnie wrócić do „domu”.

   Jeszcze fajniej by było gdyby ten „dom”-ojczyzna wróciła do normy. Jakoś mi nie pasuje to, co wyrabiają politycy na linii państwo-kościół a właściwie kościół katolicki.
Założenia o przyznaniu dofinansowania budowy „chorego” tworu, jakim jest Świątynia Opatrzności Bożej to skandal.
   Jak może państwo lekką ręką wydawać miliony na budowę świątyni, gdy jednocześnie odmawiało pomocy matkom wychowującym niepełnosprawne dzieci?

 Gdzie Ci politycy mają jakieś resztki honoru, gdzie szacunek dla współobywateli i tym samym dla swoich wyborców?

Świątynia Opatrzności Bożej to wyraz chyba pychy i tak moim zdaniem niezbyt fortunne przedsięwzięcie, nawet wydaje się niezbyt miłe adresatowi przesłania skoro od pomysłu do dziś niezrealizowany. Abstrahując nawet od samego pomysłu to uważam, że udział Państwa w takim przedsięwzięciu jest okazem słabości tego zamysłu. Normalnie gdyby inicjatywa trafiła wśród wyznawców na uznanie to ofiarność darczyńców pozwoliłaby na ukończenie inwestycji bez udziału instytucji państwa. Przecież, jako osoba wierząca i uczestnicząca w mszach biorę udział w składkach na malowanie swego kościoła, gdy uważam to za konieczne- składam na ten cel ofiarę. Gdy jednak potrzeby takiej bym nie widział, to nie dałbym złotówki na cel, którego sensu nie widzę.

   To jednak tylko jedna sprawa.
   Drugą bulwersującą kwestią jest zamiast likwidacja tzw. Funduszu Kościelnego zwiększanie subwencji na ten cel z budżetu państwa. To utrzymywanie takiej formy dotowania KK przez państwo, na które płace podatki uważam za skandal, zupełne nieporozumienie. Komunistyczne władze stworzyły tą formę rozliczeń finansowych gdyż takie były wtedy realia, jednak utrzymywanie jej dziś to zupełne nieporozumienie. Najwyższy czas przejść na podatek kościelny, tak by finanse zarówno kościelne jak i państwowe były na styku bardziej przejrzyste. Taka forma daniny na swoją grupę wyznaniową jest logiczne i sprawiedliwe. Należę do wyznania, więc i na niego łożę środki finansowe.

 Nie widzę sensu, dlaczego państwo na wydawać pieniądze wszystkich obywateli na strukturę, w której uczestniczy ok. 40% obywateli. NIE MA NA TO MOJEJ ZGODY. Mimo a może nawet, dlatego, że należę do tych 40 %.  
Nie wdaję się tu w szczegóły, takie jak utrzymywanie katechezy w szkołach za pieniądze MEN, czy odnowę zabytków a w tym kościołów- to są zupełne inne relacje i tu też potrzeba nowych rozwiązań.
Określam jedynie swoje zdanie w dwóch kwestiach, o których wspomniałem- jestem na NIE.

Nie ma i nie będzie na takie finansowanie z budżetu państwa KK mojej zgody.

poniedziałek, 8 grudnia 2014

Z poza sieci.

Witaj drogi Czytelniku, znów nastąpiła dłuższa przerwa ale już śpieszę z usprawiedliwieniem.
Obecnie przebywam w Turyngii a dokładniej w Gotha. No i w związku z tym, że mieszkam w warunkach... co najmniej ciekawych jestem pozbawiony dostępu do internetu. Nawet telewizji tu nie mam choć nawet gdyby była niemiecka to i tak ze względu na braki językowe nie na wiele by się zdało.
Wstyd się przyznać, ale uczyłem się niemieckiego przez 4 lata liceum, 2 lata studium ale po niemiecku nie potrafię się porozumiewać. Jak zwykle w wypróbowany w czasie innych wypraw po obcych krajach jestem w stanie zrobić zakupy, dowiedzieć się co gdzie jest i jak tam dotrzeć ale nic ponad. Nadzieja, że dzięki temu pobytowi jakoś się podciągnę z języka niemieckiego okazała się płonna bo obracam się wśród Polaków i Rosjan. Nawet znajomość rosyjskiego okazuje się mi być bardziej przydatna.
Ciekawe jak bardzo dużo jest tu Rosjan, jak się tu zakorzenili i jak zupełnie inaczej są traktowani przez miejscowych niż Polacy. Jeśli podobnie jest w innych landach to nie dziwi już fakt stosuneku Niemiec do działań Rosji na arenie międzynarodowej i ostrożności w stosowaniu sankcji wobec niej.
Wracając do samego miasta to odbiega ono od standardów niemieckich pod względem czystości. Stare obdarte, spękane fasady kamienic z pustymi oknami robi wrażenie przygnębiające. Brud na chodnikach, walające się śmieci na nierównych chodnikach – tak nie wyglądają nawet polskie miasta. Nie powiem, nie jest tak wszędzie są miejsca zadbane ale nie jest to porównywalne do Goerlitz. Teraz rozumiem dlaczego Goerlitz nazywa się „Perłą Saksonii”.
Dziś spacerowałem po rynku i porównując jarmark bożonarodzeniowy tutaj z tym u nas to też Gotha zostaje daleko w tyle. Nad rynkiem góruje tu zamek – symbol miasta. Barokowy choć daleko mu do bogatego baroku Drezna. Wart jest zobaczenia i zwiedzenia- polecam gdyby ktoś planował tu kiedyś zaglądnąć. Niestety z przyczyn technicznych o których już wspominałem nie mam możliwości umieszczenia zdjęć. Jeśli tylko się mi uda to dodam innym razem.
To tyle na temat dlaczego nastąpiła cisza i co się ze mną stało. Tak jest i tak będzie do 20-tego grudnia. Potem wracam do kraju i już na bieżąco będę mógł się dzielić swymi opiniami, pytaniami, wątpliwościami.
Teraz poruszę temat, na który nie za bardzo mogę się szczegółowo wypowiadać ale trochę mnie bulwersuje.

Mój znajomy senator obwieścił tryumfalnie, że parlament przyjął Kartę Dużej Rodziny. Chwała mu za to! Tylko ja się pytam – dlaczego? Czemu państwo musi stosować jakieś specjalne programy dla części swojego społeczeństwa by mogło godnie żyć? Dlaczego wyróżnia się pewną grupę obywateli? Czemu nadaje się rodzinom wielodzietnym jakieś specjalne przywileje gdy tak naprawdę powinno być to robione w trybie normalnym. Nie mam nic przeciw pomocy tym rodzinom bo faktycznie trud utrzymania i wykształcenia dzieci jest ogromny. Jednak moim zdaniem to należało robić już naście lat temu i nie specjalnymi programami tylko na bieżąco pomagać i wspierać te rodziny. Należy również zauważyć, że czas najwyższy zastanowić się czemu koszty utrzymania rodzin w Polsce zbliżają się do średniej europejskiej ale dochody pozostają na poziomie 1/3 lub ½ dochodów rodzin w choćby uboższych krajach europejskich? O ile mniej specjalnych rozwiązań trzeba by wymyślać gdyby tendencja wzrostu dochodów najuboższych obywateli była odzwierciedleniem wzrostu PKB.  

poniedziałek, 24 listopada 2014

Jesienne byle co.


   Jesień zrobiła się bardziej jesienna, wręcz paskudna.
 Brzydko na dworze, zimno i nie chce się wychodzić z domu. Zresztą i tak nie miałem czasu na łażenie – kończę przyśpieszony remont pokoju. Wymiana drzwi, szpachlowanie i malowanie ścian. Położyłem też panele. Jeszcze tylko zamocować karnisz i wprowadzić lokatora.

Jutro mam ważne spotkanie. Od tego będzie zależeć moje następne kilka miesięcy a może i lat.
Kiedyś praca była nie tylko prawem ale i obowiązkiem. Państwo zmuszało do pracy. Dla opornych były organizowane wyjazdy na Żuławy do pracy przy budowie lub odnowie kanałów.
„Niebieskie ptaki do paki!”- jak śpiewał Rudi z Wałami Jagiellońskimi.
Dziś młodzieniec wysyła swoje CV na lewo i prawo w nadziei, że ktoś odpowie. Biega, załatwia prace na kilka tygodni lub kilka dni.
No cóż, takie mamy czasy.

   W polityce też jakby karłowatość, Jarek znowu niezadowolony robi zamieszanie. Czy nikt nie jest w stanie mu wytłumaczyć, że jest szkodnikiem i psuje państwo? Przecież powtórka z wyborów pod względem prawnym jest nie możliwa a tak naprawdę sam pomysł jest bez sensu. Będziemy robić powtórki aż do skutku? Aż Pan Prezes w końcu wygra?
Przy tak małym zainteresowaniu wyborami, każde takie zamieszanie jak mamy obecnie utwierdza wyborców w przekonaniu, że nie warto chodzić do urn. Nic tak nie podważa zaufania jak stwierdzanie bez żadnych dowodów, że doszło do fałszowania wyników.

Bałagan z liczeniem głosów, zła organizacja wyborów, brak należytej informacji to fakt. Za to ktoś musi odpowiedzieć, ale insynuacje o fałszerstwie to już inna sprawa. Od tego są sądy.

Wyprowadzanie ludzi na ulice, organizowanie manifestacji to objaw albo nieodpowiedzialności albo … żądzy władzy i bycia wiecznie na czele ( tylko czego?).

Na koniec apel- Zostawcie w spokoju Misia Puchatka! 

 Niech zostanie towarzyszem dzieci i niech niesie im radość. Nie sprowadzajmy do poziomu bruku na jakim znajdują się co poniektórzy lokalni działacze.

Pozdrawiam.

piątek, 21 listopada 2014

Komentarz do ..komentarza.


„ładnie napisane ,z tym, że każdy może powiedzieć o sobie ,że rozmawiał a drugie nie rozmawiało ,lub tylko głosiło monologi lub nie umiało rozmawiać..... i temat się dalej kręci....trzeba sobie samemu zadać pytanie ,czy sam zaczynam taką rozmowe jak jest problem i jak sam taką rozmowę prowadzę....przyjrzeć się sobie ,może nie zgłasza się problemu i druga strona nawet nie wie ,że taki problem istnieje....”

   Na wstępie dziękuję za komplement i przepraszam, że dopiero odpisuję na ten komentarz ale uznałem, iż wymaga on trochę więcej niż jedno zdanie odpowiedzi.

Zgadzam się z autorką (podejrzewam, że to kobieta)- trzeba zacząć zawsze od siebie i zadać sobie pytanie czy sam zrobiłem wszystko by sytuację wyjaśnić, czy sygnalizowałem problem i na ile jasno określiłem swoje oczekiwania.

   Rozmowa to wymiana zdań, opinii ale i też słuchanie ze zrozumieniem. Niby to takie oczywiste, gdy ktoś mówi to my słuchamy. Pytanie- czy słuchamy, czy też słyszymy to co ktoś do nas mówi?

Ileż to razy słuchanie odbywa się tylko pobieżnie tj. rejestrujemy słowa, zdania ale umyka nam przesłanie wypowiedzi. Jakże często zdarza się paść ofiarą niezrozumienia lub opacznego zinterpretowania wypowiedzi rozmówcy.

    Niedawno oglądałem ciekawy odcinek „Pułapek umysły” ( polecam ten cykl programów) na NG gdzie w jednym z wątków były różnice pracy mózgu kobiety i mężczyzny.
No tak. Ktoś powie, że idę pod prąd gender ale taka jest prawda, że nasze mózgi inaczej pracują. Wśród tychże różnic pokazywano jak mężczyźni określają pewne rzeczy i jak kobiety. Mężczyznom wystarczało 1, 2 słowa kobiety te same rzeczy opisywały używając większej ilości słów. To taki atawizm z czasów gdy mężczyźni polując lub walcząc musieli określać w sposób szybki i precyzyjny zagrożenie bo od tego zależało ich życie.

   Teraz wracając do sedna – często sygnalizujemy swoje myśli, oczekiwania i opinie ale nie spotykamy się ze zrozumieniem i to nie w złej wierze, lecz po prostu czasem nie rozumiemy drugiej strony i nasz mózg by ułatwić sobie sprawę podsuwa taką interpretację jaka jest mu najbliższa zrozumienia co nie zawsze jest zgodne z intencją interlokutora.
Kobiety mają czasem coś takiego, że poruszając jakiś problem nie oczekują od nas rozwiązania lecz wysłuchania, gdy roztrząsają kwestię same dochodzą do rozwiązania. Wtrącanie się taki tok słów ze swoją radą traktują jak ingerencję, nie chcą pomocy lecz słuchacza który wyrazi jedynie zainteresowanie lub zrozumienie. Nic nad to.

Ciekawe są to zagadnienia i warte zgłębienia.

Rozmawiać, wyjaśniać- trzeba. Nie wolno bać się zacząć rozmawiać, trzeba oczywiście umieć – o też sztuka.

środa, 19 listopada 2014

Młodzież przyszłością ... ale nie u nas.


   W moim poprzednim wpisie wspomniałem o młodzieży w kontekście głosowania na PiS w ostatnich wyborach.

Nawiasem mówiąc stwierdziłem tam, że taki wybór samorządów to głos ludzi uczestniczących w tym akcie demokracji ale po tym całym zamieszaniu uznać chyba należy, że bardziej to wynik złej organizacji wyborów, braku informacji i skandalicznego działania systemu informatycznego jaki nam zafundowała PKW.

   A wracając do tematu młodzieży to pisałem o tym, jak poszukuje ona swoich reprezentantów.
Temat ten zauważył również i p. Tomasz Lis na swoim blogu ale prześliznął się po tym temacie, podobnie jak robią to i politycy.
Trochę się nie dziwię dziennikarzowi , z perspektywy Warszawy to może inaczej wygląda, ale przyszłość młodzieży na prowincji nie przedstawia się już tak różowo.

   Młodzież przyszłością narodu- takie hasło-slogan widniał na transparentach „przewodniej siły”. Może wtedy rzeczywistość była siermiężna i szara ale młodym ludziom wchodzącym w dorosłość niosła swego rodzaju pewność. Była to pewność zatrudnienia, wykształcenia czy też jakiegoś wyższego lub niższego statusu społecznego. Taka mała stabilizacja. Nic wielkiego nie dało się osiągnąć ale i też dla zaradnych była szansa na dostatnie życie. Nie było wyrobów luksusowych a na mieszkania czekało się latami ale też i nie było paroletniego oczekiwania na pracę, życia na koszt rodziców.

   Gdy kończyłem szkołę to nie myślałem o tym jak znaleźć pracę tylko jaką pracę. Owszem na dobrą posadę potrzeba było mieć znajomości ale i dziś jest podobnie.

Co obecny absolwent liceum, studium ma zrobić po uzyskaniu dyplomu szkoły? 

Zarejestrować się w pośredniaku lub wyjechać za granicę.
Szkoły średnie „produkują” bezrobotnych. Zaniedbano a wręcz polikwidowano szkoły zawodowe z zapleczem warsztatowym. Dziś pracodawcy poszukują wykwalifikowanych pracowników ale okazuje się że mamy dużo młodych ludzi z dyplomami licencjata, magistra zarządzania a brak nam ślusarz, tokarzy, spawaczy itp. Magistrów z dziedziny reklamy, marketingu spotykamy pracujących na kasach w marketach. Informatyków,inżynierów budownictwa sprzedających usługi telekomów za psie pieniądze itp.- to naprawdę tak się dzieje.

    Co ambitniejsi, dynamiczni emigrują za granicę wpisując się w drenaż mózgów jakie kraje rozwinięte stosują wobec uboższych państw.

Nie ma co się obruszać na tę opinię, jesteśmy ubogim krajem, nasz PKB i jego wzrost następuje nie poprzez sprzedaż technologii, wysoko przetworzonych produktów, zbycie patentów lub licencji lecz dzięki taniej sile roboczej.

   Co młody człowiek może oczekiwać od naszego Państwa? Bezpłatnej edukacji?-Nie, Mieszkania dla nowo założonej rodziny?- nie, Rozwiniętej infrastruktury przemysłowej oferującej dobrą i popłatną pracę? - nie, uproszczonej i przyjaznej otoczki dla założonej działalności gospodarczej? - nie. To czemu się dziwimy, że młodzież radykalizuje swoje poglądy i popiera coraz to radykalniejsze ugrupowania polityczne? Czemu odrzucają polityków, którzy uczestniczyli już w rządzeniu i nic nie zrobili by poprawić start młodych?

Mówi się że obecnie młodzież ma szansę, większe możliwości niż za komuny. Tak i dlatego wyjeżdża za granicę i tam zakłada rodziny, tam rozpoczyna działalność gospodarczą, tam rodzi się więcej polaków niż w ojczyźnie.

Warto się zastanowić nad losem młodzieży.

   Nie wykrzykiwać chmurne i durne hasła lecz na poważnie przemyśleć co można jej zaoferować, czym zagospodarować jej energię, mądrość i ambicje.

poniedziałek, 17 listopada 2014

No i stała się jasność ( w temacie).

Taka jasność to jakby półmrok, no ale cóż taka jest wola wyborców.

   Teraz jest czas na analizy tego co się stało i wyciągnięcie wniosków przed wyborami parlamentarnymi.

   Zwycięstwo PiS jakby zaskoczyło nie tylko nas ale i samego prezesa. Jego przemówienie było tak bełkotliwe i pozbawione sensu, oparte na jakiś insynuacjach to wynik albo zmęczenia albo zaskoczenia. Normalnie to bredzi, ale to co pokazał wczoraj to już całkowity odlot.
Niemniej jednak radość PiS- owców niech nie będzie przedwczesna, dlatego, że te wyniki ani w pełni w pełni nie oddają stanu faktycznego poparcia ani też w przeważającej części oparte na elektoracie stałym.

Wielu kandydatów na burmistrzów, radnych mimo że przynależą do PO do wyborów stanęło w komitetach lokalnych, samorządowych. Teraz jak oceniać zwycięstwo tych ludzi? Czy jako niezależnych choć będą reprezentować w radach polityczne oparcie w PO? Czy też jako poparcie dla PO choć tak naprawdę z obawy przed niskim poparciem dla tej partii odłożyli swą przynależność partyjną na bok? Na ile zwycięstwo PiS jest wynikiem poparcia a na ile wolą zmiany układów władzy lokalnej.

   Władza deprawuje, to jest prawda. W wielu przypadkach zmiana włodarzy to reakcja na korupcje, układy czy też szemrane interesy. Tylko czy i na ile to poprawi sytuację? Czy nowa władza nie będzie budowała nowych układów opartych na „swoich” , czy nie będzie odgrywała się na rywalach niezależnie od ich kompetencji i wkładu?

Podejrzewam też, że duże poparcie dla PiS wśród młodzieży to wynik przejścia lektoratu Korwina-Mikke po błazenadzie jaką odstawia w europarlamencie.

   Młodzi ludzie poszukują ugrupowania, które zagospodarowało by ich energię, inicjatywę. Partii która będzie reprezentowała ich interesy. Ruch Palikota był wsparty przez młodzież i dzięki niej wszedł jak burza do sejmu ale po wejściu tej partii w różne układy,  młodzi ludzie wycofali się a niedawno obdarzyli zaufaniem lub tylko głosem prawicę JKM. Teraz poparli PiS.

Może ktoś w końcu dostrzeże tą energię i potencjał do zagospodarowania. PiS nie utrzyma ich bo to ugrupowanie zejściowe, tzn. oparte na XX -wiecznym pojęciu partii. Takie skostniałe struktury i anachroniczne hasła nie utrzymają młodzieży.

Może przygarnąć ich lewica, ale tu też niestety brak jest pomysłów "co z tym fantem dalej zrobić".

   PO po tych wyborach musi dużo popracować nad wizerunkiem, bo jak widać kolejne afery choćby zamiecione pod dywan to czasem odbijają się czkawką. Pani Premier ma siłę i ambicję by oczyścić tę stajnię Augiasza, tylko czy aparat pozwoli na to, gdy poczuje wiatr przemian i zacznie łapać co się da, załatwiać dla siebie póki rządzą?
Poza tym nie sztuka działać czysto, ale wyjść z tym przekazem do ludzi tak by uwierzyli, i zaufali na następne cztery lata.

To dziś tak po słów kilka na temat tego co się wydarzyło wczoraj.

sobota, 15 listopada 2014

Cicho wszędzie, głucho wszędzie. Co to będzie...

„Na ulicach cichosza,
Na chodnikach cichosza,
Nie ma Mickiewicza i nie ma Miłosza”

  Nie wiem czy to tylko cisza wyborcza ma taki wpływ, czy też są inne jakieś przyczyny ale dzień minął jakoś tak cicho, bez jakiś większych wydarzeń.

Chyba rozumiem teraz Czechów- oni są tacy spokojni i nijacy- bo u nich nic się nie dzieje. Nic nie podnosi temperatury, adrenaliny. Może i żyją dłużej bo spokojniej ale nudno.

Przyszedł raz pacjent do lekarza i pyta co ma robić by długo żyć.
- Nie palić, nie pić alkoholu, nie używać życia i będzie pan dłuuugo żyć...... tylko po co?

  Tak jakoś dziwnie spokojnie w mediach, na fb też jakby mniejszy ruch, może to tylko jesień i sobotnio-weekendowy stan umysłów internautów.

A gdyby taki stan wyciszenia trwał przez cały rok? No, nie. To nam raczej nie grozi.

Już jutro po 21-ej ruszy ponownie nasz chocholi taniec, porównania, rankingi, komentarze i opinie sprawią, że nadrobimy tą stagnację.

piątek, 14 listopada 2014

W niedzielę - do urn! Parę słów przed ciszą wyborczą.

   Od dziś zaczyna się cisza wyborcza więc parę słów o polityce.
 Te wybory, do których pójdziemy w niedzielę, choć naznaczone piętnem polityki to jednak wybór ludzi którzy będą nas reprezentować na szczeblu lokalnym. Nie gra tu zbyt wielka rola skąd kandydaci na radnych pochodzą, z jakich ugrupowań startują, ważne kim są jako uczestnicy życia społeczności lokalnej. Ważne co sobą reprezentują. Chyba ciągle nie doceniamy rangi tych właśnie wyborów.
Samorządy w dużym stopniu decydują o jakości życie w naszej gminie, naszym mieście i dlatego nie można sobie odpuścić i „olać” wyborów. Musimy iść i zagłosować na najlepszych, ważna partia do jakiej należy ale co potrafi i co umie zrobić. Gdy oddamy głos to bierzemy udział w decydowaniu, gdy nie pójdziemy nie będziemy mogli mieć pretensji do nikogo za złe zarządzanie naszą małą społecznością.
Dlatego też namawiam:
 

Idźmy w niedzielę do urn, oddajmy ważny głos!

A teraz moja subiektywna ocena sceny politycznej w Polsce na dziś.

Platforma Obywatelska
- od dawna nie jest obywatelska a raczej gra interesów przedsiębiorców,lobbystów i reprezentuje raczej bogatych. Niby ma zamiar budować średnią klasę i na niej się opierać- ale to tylko deklaracje. Partia jest na tyle nowoczesna, że przyciąga młodych ludzi w miastach i to oni tak naprawdę mają szanse na realizacje swej wizji państwa. Jej program jest atrakcyjny na biznesu i pacodawców, lecz niestety zwykły obywatel na prowincji został jakby zapomniany- szkoda.

Prawo i Sprawiedliwość-  szacunku dla prawa ani dla sprawiedliwości tam się nie da dopatrzeć. Szczytne hasła okazują się zwykłą obłudą. Prawicowa retoryka narodowo- chrześcijańska jest pomieszana z lewicowymi hasłami socjalnymi. Trudno dopatrzeć się logiki w godzeniu niektórych postulatów jak na przykład wspieraniu przedsiębiorczości i z drugiej strony oparcie się na związkowcach, wyciąganie ręki po pomoc od państw zachodnich przy jednoczesnym dążeniu do polityki mocarstwowej i stawianiu warunków naszym sąsiadom. To jest partia ze stygmatem żądzy władzy jej przywódcy.
 
Twój Ruch- to nie jest „ mój ruch” ani jak przypuszczam „twój ruch” drogi Czytelniku. Roztrwonione zaufanie jakim był obdarzony Ruch Palikota powoduje, że coraz mniej ludzi utożsamia się z tym ugrupowaniem. Nieprzemyślane działania, nierozsądne wypowiedzi lidera spowodowały odwrócenie się elektoratu i zaprzepaszczenie szansy na budowę nowoczesnego państwa świeckiego, gdzie religie są prywatną sprawą obywateli a nie „wiodącą siłą narodu”.
 
Polskie Stronnictwo Ludowe- też raczej z ludem nie ma wiele wspólnego, często słyszy się opinie, że struktury stronnictwa to swoiste biura pracy dla rodzin działaczy. To ugrupowanie wejdzie chyba do koalicji z każdym kto zaoferuje stanowiska. Reprezentuje raczej grupy Agro-biznesmenów i farmerów a nie zwykłych rolników, dlatego poparcie na wsi jest raczej tradycją niż przemyślanym działaniem.
 
Sojusz Lewicy Demokratycznej- partia niby lewicowa ale o programie często bardziej prawicowym niż PO. Przewodniczący podobnie jak i elektorat to raczej beton polityczny. Millera jako polityka cenię za instynkt i umiejętność gry politycznej. Raz mnie tylko rozczarował zadając się Samoobroną, ale po takim upadku potrafił się podnieść i ponownie stanąć na czele ugrupowania. Partia trochę niezdecydowana kogo ma tak naprawdę reprezentować, czy ludzi pracy, bezrobotnych czy też pracodawców- chętnie ze wszystkimi zawarli by pakt ale tak się nie da i stąd trudności w zdobyciu władzy samodzielnej.

   Pozostaje jeszcze plankton polityczny ale ich przywódcy, jak choćby Gowin czy Ziobro to ludzie bez charyzmy i wizji na przyszłość. Brak im zdolności politycznych, instynktu politycznego by odgrywać znaczącą rolę jako samodzielni liderzy. Korwin-Mikke, choć to postać barwna i o niezmiennych poglądach, człowiek ten jednak prezentuje w kwestiach obyczajowych styl nawet nie XX – wieczny a raczej XIX- wieczny co czyni z niego raczej egzotykę polityczną niż jakiś znaczący nurt. Szkoda bo w kwestiach gospodarczych niektóre jego pomysły wcale nie są takie głupie.

Jest jeszcze siła polityczna największa ale nie liczebnie, lecz najbardziej łakoma władzy – to Kościół Katolicki ale to już temat na inny wpis.

czwartek, 13 listopada 2014

J-23 znowu nadaje.


  Cytatem ze „Stawki większej niż życie” zaczynam pisać.

W piątek wróciłem do Zgorzelca, ale natłok roboty dopadł mnie. Trochę zaległości się porobiło więc nie było za bardzo czasu na pisanie.
Tematów przez czas mej nieobecności objawiło się co niemiara- Sejm Travel, wybory samorządowe, marsz niepodległości (celowo z małych liter) organizowany przez narodowców i kiboli itd.

    Jak zwykle PiS daje pokaz swej obłudy- gęba pełna szczytnych haseł a poziom etyczny sięga bruku.

    Wybory to już zupełnie inny temat. Chyba najważniejsze wybory, bo decydujące o tym jak kształtować się będzie najbliższe nasze otoczenie. Jednocześnie trwa walka o to kto dobierze się do „konfitur” na lokalnym rynku. Haseł i obiecanek co niemiara, tylko uwaga- nie sztuka obiecywać „złote góry” lepiej byłoby pokazać co już do tej pory się osiągnęło a więc gwarancję, że obiecanki maja szanse na realizację. Krytykować obecną władze zawsze łatwiej niż samemu coś zrobić. Że obecna ekipa popełniła jakiś błąd? Błędów nie popełnia ten co nic nie robi. Zawsze można powiedzieć, że można robić lepiej , więcej ale … no właśnie,a co sam tak naprawdę zrobisz?
W wielu przypadkach trzeba usunąć stare układy, ludzi uwikłanych w różne biznesy i powiązania pomiędzy j.s.t. a firmami prywatnymi. Często wybrać należy nowych ludzi lub takich co mają wizję  przyszłości naszej  „małej ojczyzny”.

Patrzmy na kogo głosujemy, kim on jest, co osiągnął i czym się kieruje idąc do samorządu.

   O marszu a raczej tradycyjnej zadymie w Nasze święto narodowe to już tyle zostało powiedziane w mediach, więc tylko wyrażę zdziwienie, że nadal są tacy co bronią tego rodzaju zadym.
Niby nie można ograniczać swobody zgromadzeń, ale niestety to nie są zgromadzenia pokojowe, to zwykła „ustawka”. Jeśli organizatorzy nie potrafią zapanować nad tym co i kto dołącza się do marszu to niech nie biorą się za to.

Patriotyzm i te burdy w Warszawie nie maja ze sobą nic wspólnego – to chyba jasne. Zresztą o miłości do ojczyzny świadczyć winno nie wygłaszanie płomiennych mów, wycieranie gęb dobrem ojczyzny, rzucanie szczytnych haseł ale normalna obywatelska postawa na co dzień.

Częściowo zgadzam się z Anną Muchą i jej wypowiedzią na temat naszego patriotyzmu.

I to na dziś tyle.

sobota, 1 listopada 2014

Asertywność ?!

   Kilka tygodni temu pisałem, że przychodzi na mnie czas by zrobić remanent ostatnich miesięcy życia i zastanowić się co dalej.

   Teraz mam trochę czasu spędzanego samotnie by zastanowić się nad sobą i swoim postępowaniem.
Jednym z wniosków do jakich doszedłem, to określenie jednego z problemów z jakim muszę się zmierzyć, bo on doprowadził mnie do stanu obecnego.

Asertywność – to coś co w jakiś dziwny sposób stał się moim problemem, a właściwie jej brak.

Mam prawo do błędów, Mam prawo do bycia niedoskonałym. Mam prawo chcieć to co chcę. Mam prawo do odmowy.

   Nie agresja i nie uległość. To właśnie asertywność pozwala człowiekowi w sytuacjach stresowych podejmować decyzje w zgodzie z samym sobą.
Pamiętać należy przy tym o starej zasadzie, że moje prawa kończą się tam gdzie zaczynają się prawa innych. Gdyby wszyscy stosowali się do tej zasady życie byłoby łatwiejsze, ale niestety, tak nie jest.

   Człowiek asertywny potrafi w sposób spokojny i zdecydowany określić swój cel, podjąć działania i uzasadnić go krótko acz stanowczo. Bez agresji i bez uległości.
Bez uległości. To jest właśnie klucz do tego co mnie się przytrafiło i na co sam w sumie zapracowałem.

    Prowadząc firmę, żyjąc nowym życiem starałem się zadowolić wszystkich na około nie patrząc jakie skutki przyniesie takie postępowanie dla mnie.
W firmie owszem, wszyscy byli w jakiś sposób zadowoleni z takiego obrotu sprawy, każdy z moich pracowników i współpracowników osiągał jakieś korzyści, nie patrząc na stan ogólny firmy. Wszystko było pięknie i wspaniale, gdy zaś w końcu, patrząc do czego to zmierza powiedziałem dość, okazało się jaki to ja jestem niedobry. Wszystko było takie piękne a ja to wszystko popsułem.
Fajnie było zarabiać nic nie robiąc, fajnie było korzystać z biura by zarabiać za nic nie płacąc, fajnie była otrzymywać pieniądze za dostarczane sprawy nie wykładając ani złotówki na pozyskanie tych spraw. Wystarczyło, że wycofałem się ze sponsoringu by po czterech miesiącach po moim odejściu firma de facto padła.

   Brak asertywności zastąpiona uległością to problem za który muszę teraz zapłacić. To również zadanie jakie stoi przede mną by przywrócić właściwe nawyki zachowania.
Przez te ostatnie lata moja uległość w zachowaniach zaczęła również dotyczyć i pozazawodowych spraw. Czując pewnego rodzaju presję czy „obowiązek” robiłem często coś, czego potem żałowałem. Nie stać mnie było na szczerą odmowę w niektórych kwestiach, ulegałem i starałem się w jakiś inny sposób nadrobić braki.

   Nie da się długo tak żyć. Taki stan powoduje frustrację, czasem budzi agresję a czasem depresję.
Nie da się wszystkich zadowolić na około, niestety choćby chciało się im nieba przychylić, ale często jest to niemożliwe.  Gdy się kogoś kocha, gdy człowiekowi na kimś zależy stara się by wszystko było ładnie, pięknie i tak po jego myśli.
Jednak ani agresją i wymuszeniem ani uległości i zagłaskiwaniem rzeczywistości daleko się nie da zajść. Zawsze gdzieś w końcu musi zazgrzytać źle ustawiona machina życia. Musi przyjść czas na analizę błędów i naprawę sytuacji.
Analiza już za mną, teraz naprawa. Firma zamknięta, powoli sprzątamy z żoną bałagan po niej. Układamy plan naprawczy tego całego zamieszania.
Ja zaś mam przed sobą trudny czas ponownych ćwiczeń z asertywności.

Errare humanum est ale trwanie w błędzie jest już tylko głupotą.

I to by było na tyle.

piątek, 31 października 2014

O tych co odeszli - Liceum Ogólnokształcące w Ustrzykach Dolnych.

   Zbliża się czas wspomnień i zadumy o tych którzy nas opuścili.

    Listopad- miesiąc gdy przyroda pozornie obumiera, gdy my po wakacyjno-letnich wojażach „osiadamy” w swych domach rodzi się potrzeba refleksji i pewnych podsumowań naszego życia.
Dziś chciałbym wspomnieć o swych nauczycielach jakich dane mi było spotkać w czasach licealnych.
Liceum Ogólnokształcące w Ustrzykach Dolnych to była w sumie za moich czasów mała szkoła, raptem 4 klasy po dwa oddziały ale i miasteczko nie duże.

Napiszę o paru nauczycielach którzy mnie uczyli i wspominam ich ciepło do dziś z różnych powodów.
- Pan Dyrektor liceum Stanisław Dul- niczego mnie nie uczył ale w pamięci mej pozostał, gdy stojąc na korytarzu w rozpiętej marynarce, podczas apelów zwoływanych na okoliczność kolejnych ucieczek klas z zajęć mówił donośnym głosem - „ Wam to trzeba byki paść a nie chodzić do liceum! Do was nic nie może trafić! Jak nie chcecie się uczyć to przecież nie musicie, tyle jest roboty w PGR-ach”.

-Pan Kazimierz Szmyd – postać sama w sobie ciekawa. Mnie uczył historii i podstaw łaciny. Uczył ale nie nauczył. Na jego lekcjach historii najmniej chyba było mowy o historii, ale był to ciekawy człowiek, z bogatym życiorysem i doświadczeniem życiowym. W mej pamięci pozostał nie tylko jako nauczyciel na etacie w szkole ale pokazał mi inną rzecz nie mniej ważną w życiu.
Pamiętam go jak często spacerował po mieście, powolnym krokiem, z dostojeństwem wraz ze swoją żoną . Rozmawiali ze sobą, pozdrawiali napotkanych przechodniów i znajomych. Biła od nich taka serdeczność i szacunek jakby byli dopiero po ślubie. Ta para zawsze się wyróżniała na tle mijanych na chodniku, czy parku ludzi. Marzyłem, by kiedyś też tak właśnie dane mi było spacerować ze swoją żoną i mieć dla siebie tyle szacunku,serca i wspólnych tematów do opowiadania- i tak się chyba stało. Teraz i ja z Moją Małgorzatą często spacerujemy wspólnie po parku z psem.
- Nauczyciel chemii p. Kołodziński to już w ogóle była postać nietuzinkowa. Nie mieścił się w żadnych ramach. Jego sposób nauczania nudnego z pozoru przedmiotu jakim jest ścisła chemia to majstersztyk pedagogiki. Nie dało się u Niego nie uważać na lekcjach lub kombinować. W czasie jednej lekcji potrafił kilka razy przepytać 30-sto osobową klasę wystawiając oceny. System oceniania też był specyficzny- można było otrzymać po pół czwóreczki, całą czwóreczkę, małą czwóreczkę a z „ciężkiego nalotu” tj. sprawdzianu dużą ocenę. Jego momenty wychowawcze przedstawiane w humorystyczny sposób, wtrącane w wykłady przedmiotu powodowały, że lekcje nigdy nie były nudne. Dał się zapamiętać, gdy na przerwach stojąc w kolejce na wąskich schodach krzyczał „ Szybciej przebierajcie nogami a szybciej będziecie szli”. Niestety nauczyciel ten w stanie wojennym został osunięty od nauczania z uwagi na jego poglądy i działalność -„tajne nauczania”.

Wspomniałem tylko o trzech nauczycielach, choć i pozostałych obrazy są w mej pamięci, ale z uwagi na krótką formę ograniczam się do wybrania tych.

   Cała kadra naszego liceum dała nam oprócz wiedzy, do jakiej musieliśmy dojść zgodnie z programem, ciekawość świata. Wszczepiła nam chęć poszukiwań. Ograniczone programy, cenzurowane media zmuszały nas po doszukiwań wiadomości, do poszerzania naszych horyzontów.
Uczono nas samodzielnego zdobywania i szukania odpowiedzi na nurtujące nas pytania. To nauczyciele w tych latach byli faktycznymi przewodnikami po świecie nauki, literatury, kultury. My zaś nie obdarzeni łatwym dostępem do informacji w necie szukaliśmy, organizowaliśmy spotkania, wieczory poezji, kółka literackie, DKF-y. Dzięki temu wyszliśmy po maturze z większą wiedzą o świecie niż kończący studia dzisiejsi magistrowie.

   Ci ludzie nie tylko nas uczyli, ale i swym życiem dawali przykład jak żyć godnie, jak zasłużyć sobie za szacunek innych i po latach trwać w pamięci innych jako prawi ludzie.

Za tą ciekawość świata, za wiedzę i trud oraz czasem ryzyko w przekazywaniu niezakłamanych informacji jestem wdzięczny wszystkim swym nauczycielom. Tym, którzy już odeszli zapewniam, że będą w mej pamięci wspominani z szacunkiem jaki Im się należy.    

czwartek, 30 października 2014

Dwoje ludzi czy już para.

   Miałem nie tak dawno ciekawą rozmowę, a właściwie dwie rozmowy z osobami, które próbowały być ze sobą ale... nie wyszło.

Kobieta skarżyła się, że mimo iż tak wiele dawała z siebie swemu facetowi nie otrzymywała nic w zamian. Nie stworzył dla niej poczucia bezpieczeństwa emocjonalnego, nie dawał wsparcia.
Czuła się zawiedziona, oszukana. Tak bardzo się starała a tu nic z tego.
Tak się złożyło, że po paru dniach spotkałem ex partnera tejże dziewczyny i w czasie rozmowy padło sakramentalne pytanie – co się stało, że nie jesteście ze sobą już razem?
Usłyszałem odpowiedź taką samą jaką dała dziewczyna.

Więc niby jak to jest z tym dawaniem i otrzymywaniem w związkach?

Dlaczego oboje mieli poczucie krzywdy?
Oboje się starali, oboje dawali z siebie to co mieli najlepszego a nie otrzymywali tego czego oczekiwali. Tak czasem się dzieje, że obdarowując czymś nie trafiamy w potrzeby drugiej osoby i dlatego ona nawet tego nie zauważa.
Dla niego codzienne wstawanie o 6 -tej rano by zawieźć ją do pracy było poświęceniem swego czasu, snu a dla niej to zwykła czynność, nic takiego. Dla niego pójście na dancing z nią było zmuszaniem się do zabawy, która go w ogóle nie bawiła a dla niej to przecież tylko rozrywka. Dla niej zaś przygotowywanie posiłku to duża sprawa bo gotować nie lubi a dla niego to coś normalnego, że po powrocie z pracy ma przygotowany obiad.

   Podobnie z innymi rzeczami, suma takich na pozór drobnostek sprawia, że dwie osoby mimo że niby są ku sobie, nie są w stanie zbudować nic trwałego.
Związek pomiędzy dwojgiem ludzi musi opierać się na równowadze w dawaniu i otrzymywaniu ale obie strony muszą być świadome czym dla obu stron są rzeczy ważne a jakie zupełnie błahe.
Jakże często obdarzamy drugą osobę czymś co jej tak naprawdę nie jest w zupełności potrzebne a nawet obarczamy ją tym swoim darem. Wymuszamy niejako wdzięczność i oczekujemy rewanżu. A rewanżu nie będzie. Wykalkulowanie sobie co damy za co- to zaprzeczenie niejako idei bycia razem.
Jeśli kogoś kocham i coś dla tej osoby robię to nie oczekuję zwrotu pod inna postacią. Jeśli miłość jest obopólna to obie strony nawet nie zauważają jak taka wymiana przebiega. Wiadomo tez, że życie nigdy nie jest idealne i czasem coś zazgrzyta, coś nie wyjdzie ale po to są rozmowy by sobie wyjaśniać co i dlaczego tak się stało.

   Rozmowa, szczera rozmowa partnerów potrafi rozwiązać większość problemów. Mówienie i artykułowanie swych potrzeb niesie konieczność ważenia problemów i to co w naszej świadomości urosło do rangi niebotycznej wypowiedziane okazuje się drobną sprawą do załatwienia od razu. Nie raz bywa, że obie strony chcą tego samego ale swymi działaniami doprowadzają do rzeczy zupełnie odwrotnych i dopiero w rozmowie okazuje się, że robili to dla drugiej osoby bo wydawało im się że tego właśnie pragnie. Komedia pomyłek, ale ileż razy kończy się to gniewami, utarczkami.
Rozmowy potrafią rozładować emocje, wyjaśniać i interpretować swe potrzeby.
Nowo poznani sobie ludzie na początku potrafią rozmawiać ze sobą godzinami o tym co ich interesuje, co kręci, czym się pasjonują, do czego dążą, jakie mają ideały itd. Z biegiem dni, miesięcy jakoś ta umiejętność rozmowy ulega zatraceniu. Owszem rozmawiamy, o pracy, o dzieciach, o domu, o bieżących sprawach ale jakby umykał nam temat główny. Zapominamy, że ludzie się zmieniają, zmienią się też potrzeby, poglądy. Z biegiem lat przyzwyczajamy się do siebie ale nie poznajemy się dalej. Dochodzi potem do dziwnych sytuacji gdy ze zdziwieniem patrzymy na partnera, który robi coś o co w życiu byśmy go nie podejrzewali.

   Moim skromnym zdaniem rozmowa jest kluczem do sukcesu z życiu dwojga ludzi. Dopóki jest rozmowa wszystko można wyjaśnić, gdy któraś za stron zamyka się na rozmowę to niestety chyba nic z tego dalej się nie da zrobić.
Wiem po sobie jak czasem ciężko poruszyć jakiś temat w rozmowie, ale w relacjach dwojga ludzi żyjących razem nie powinno być tematów tabu. Można sobie zostawić pewien margines bezpieczeństwa ale nie może on obejmować tematów dotyczących obydwojga.

   Swoją drogą ciekawe jest słowo. Słowo wychodzące z ust, ulotne i niby nic nie ważące a potrafi złączyć lub rozdzielić ludzi, zbudować coś wielkiego lub wywołać wojnę.
Chyba nie darmo Biblia zaczyna się
” Na początku było Słowo
a Słowo było u Boga
i Bogiem było Słowo”.

   Dlatego rozmawiajmy ze sobą, dyskutujmy. Nie wygaszajmy monologów, lecz wymieniajmy się zdaniami, argumentami i opiniami.
Uda nam się może uniknąć nieporozumień i niejasności. Może ominie nas to co spotkało parę o której wspomniałem na początku.

niedziela, 26 października 2014

Zmieniać się czy nie- oto jest pytanie.

   Jak trudno określić ile się stanowi dla innych. Wydaje się, że nie wnosimy do życia innych nic nowego. Często i tak właśnie jest.

   Czasem wnosimy dużo radości, miłości i satysfakcji ale częściej wnosimy tez ból, rozdrażnienie, tęsknoty za czymś normalnym. Tymi wartościami najczęściej zdarza się nam obdarzać bliskich bezwiednie, bez naszej woli- po prostu wnosimy samą swoją obecnością.

Najczęściej nawet nie zdajemy sobie sprawy, że stajemy się dla kogoś ciężarem. To co dla nas wydaje się normalnym obcowaniem, ba nawet uważamy, że dla innych to dar z jasnego nieba, to dla innych stanowi obciążenie.

    Gdzie tkwi granica pomiędzy naszym dobrym samopoczuciem a odczuciami innych- jak przejść przez życie nie „nadeptując onym na stopy”.
Podczas kilku godzin rozmów z psychologami rozstrzygałem ten problem ale nie uzyskałem jednoznacznych odpowiedzi.

W necie spotkałem się z opinią, że nie można tego rozstrzygać w kategoriach tego co inni od nas oczekują bo nigdy nie uszczęśliwimy wszystkich i zawsze ktoś będzie niezadowolony a więc należy być po prostu sobą, a nie przejmować się oceną innych. Skoro oczekują innej postawy niech szukają innych ludzi, bo nie da się zadowolić wszystkich. Coś w tym jest. Starając się zadowolić innych sami stajemy się niezadowoleni z siebie a to prowadzi do frustracji i zaburzeń osobowości. Wyzbywamy się siebie, rezygnujemy z siebie by zadowolić postronnych, którzy nawet czasem tego od nas nie oczekują.
Dążenie do realizacji wizji innych o nas (czasem przez nas wyobrażanych)  wciąga nas w pogoń za osiągnięciem nieosiągalnego.

   Co jednak mamy robić gdy słyszymy, że nie spełniamy oczekiwań bliskich? Co robić gdy to czego od nas oczekują nie w pełni zgada się z naszą osobowością? Każdy ma przecież inne zamiłowania, inne nawyki, przyzwyczajenie, styl bycia.
Czy i do jakiego stopnia spróbować zmierzyć się z naturą i zmieniać swa postawę?

   Moim zdaniem, można częściowo zmienić swe przyzwyczajenia, ale natury nie da się oszukać.
Nie da się zmienić swych nawyków, swego gustu, upodobań, przekonań. Można się naginać ale prędzej czy później( raczej prędzej) wszystko wylezie na jaw.
Najlepiej byłoby gdyby człowiek, spotykał drugiego o podobnych profilach zachowań, wtedy byłoby prostsze ale też i nudne.

Rozmaitość poglądów i postaw to też wartość cenna w życiu a ich umiejętność pogodzenia to „smaczek życia”. - to moje zdanie.

Miałem w swym życiu czas gdy próbowałem naginać się do oczekiwań innych ale okazało się , że po jakimś czasie stałem się dla nich nudnym i przewidywalnym i to do czego dążyli stało się nie tym czego na prawdę oczekiwali.
Nauczony tym doświadczeniem, dość traumatycznym, doszedłem do wniosku, że trudno jestem jaki jestem- za stary już jestem ( choć o dziwo czuję się młodo) by zmieniać się.
Jeśli ktoś chce z kimś być dla jego zalet to niestety musi się liczyć i z jego wadami. Nabywa się człowieka z „dobrodziejstwem inwentarza” lub nie. Można liczyć na niewielkie zmiany na plus lub minus ale nie na zmianę całej osobowości. To jest nie możliwe a wszelkie próby muszą zmienić się w porażkę. Dobrze gdy kończy się w sposób spokojny, gorzej gdy kończy się jakąś tragedią.

A tak mnie dziś wzięło na taką psychologiczną myśl. Ale to na dziś tyle.

Moja Żona- moje życie.

    Dziś coś innego. Piszę ostatnio o roli mężczyzny jaką odrywa w obecnych czasach. Kim jest dziś mężczyzna, jaki powinien być a jaki nie. Jednak dzisiejszy wpis dotyczyć będzie Kobiety. Kobiety mojego życia. Trudno pisać o osobie bliskiej, którą darzy się uczuciem miłości by nie być posadzony o stronniczość. I tak będzie pewnie tym razem- trudno. 

   Chciałbym dziś powiedzieć parę słów o obecnej żonie.
Zdjęcie
 Żona Gosia wraz ze mną w Międzyzdrojach. Czyż nie piękna?!

   Jak wspomniałem nie jest łatwo pisać o kimś kto towarzyszy człowiekowi na co dzień. Brakuje słów by oddać to co tworzy przy mnie ta osoba. To jest moja bezpieczna przystań do której można spokojnie zawinąć mimo burzliwych fal jakie niesie życie. 

   Moja Małgorzata to człowiek pisane przez duże C. Mało jest takich ludzi.
Swą osobowością się realizuje w zawodzie, który jest obecnie w Polsce bardzo i to bardzo niedoceniany- pielęgniarki. Różne osoby trafiają do tego zawodu, jedni zwiedzeni mitem niesienia pomocy, inni strojem, rolą jaką odgrywa się towarzysząc lekarzowi w zabiegach itp.
Moja Małgorzata to jednak inny przypadek- to pielęgniarka Z POWOŁANIA.
Po czym to poznałem? Po tym jak po powrocie z dyżuru zamiast odpoczywać przeżywa cierpienia pacjentów. Po tym jak potrafi opiekować się chorymi i strudzonymi życiem osobami starszymi, będącymi pod jej opieką, wciągając w to mnie by dowieść tych biednych ludzi na badania, konsultacje.
Gosia ma ogromne serce! Czasem nawet zazdroszczę tym pacjentom  nad których losem zastanawia się – jak im pomóc. 
Może dzięki Niej jeszcze żyję. To Ona właśnie, mimo moich protestów, zawiozła mnie do szpitala i nie pozwoliła bym z niego wyszedł przed konsultacją z lekarzem gdy miałem zawał serca.
To właśnie Ta Kobieta potrafiła zjednać swą dobrocią i uśmiechem moją rodzinę i sprawić by wszyscy bez wyjątku pokochali ją jak swoją.
Celowo nie pisze o jej wyglądzie, bo przecież to rzecz gustu, dla mnie jest PIĘKNĄ Kobietą. 
Piękno człowieka polega nie tylko na wyglądzie ale również na tym co człowiek sobą reprezentuje, jakie wartości i jaki jest dla swych bliskich.
Moja Małgorzata, potrafiła samodzielnie, dzieląc swe siły na życie zawodowe i rodzinne wychować troje chłopaków na uczciwych i wartościowych ludzi. Wykształcić ich i mimo niedocenianej pracy zapewnić im prawdziwy dom, dom do którego mogą i chcą wracać. To trudna sztuka zapewnić środki na studia dla dzieci z pensji pielęgniarki oraz tak pokierować ich życiem by wiedzieli jak trudną sztuką jest życie i jak sobie radzić z problemami które niesie.
Jej dzieci, dzięki wpojonych przez Gosię umiejętnościom, potrafiły nie tylko studiować, ale tez znaleźć pracę, przyjaciół, grono znajomych. 
Mojej żonie jedynym problemem z którym nie może dać sobie rady jestem chyba ja. To jednak pozostawiam na inny temat wpisu.
Żeby ten wpis nie był jednak zbyt laurkowaty dodam tylko, że w swej mądrości potrafi jednak być jak człowiek doświadczony, który chce sprawić by wszyscy musieli doświadczyć tego czego i ona doświadczyła. Choć nie dosłownie, ale potrafi godzinami roztrząsać problem na wszelki możliwe sposoby, by dojść do wniosku do którego można dotrzeć po trzech minutach. Dlatego wszyscy domownicy woleli by szybką gwałtowną domową burze niż to długotrwałe monologi.
Kocham, tą Kobietę bo jest Kimś, dla kogo warto żyć i warto byłoby umrzeć.
Kocham ją bo pomimo że sprawiam jej trochę problemów, chce być ze mną.
Wdzięczy jej jestem, że towarzyszy mi we wszelkich sytuacjach, w teatrze, na operze, na imprezach plenerowych, na spotkaniach literackich- mimo, że to (jak przypuszczam) nie są jej bliskie klimaty. Dla Niej uczestniczę w zabawach sylwestrowych,  towarzyszę na festynach (choć to nie moje klimaty). 
Po prostu KOCHAM TĄ DZIEWCZYNĘ.

I tym kończę na dziś.
P.S.
Obecnie pisuję rzadziej bo zbieram materiał, jak mi się wydaje interesujący, na kilka następnych artykułów. Takie jest życie, że samo podrzuca coraz to nowe tematy tylko jak mówił klasyk „by język giętki potrafił mówić, to co pomyśli głowa”.

sobota, 25 października 2014

Facet to świnia czyli seksmisja cz.II

Pisałem już wcześniej o roli mężczyzny w dzisiejszym świcie.

Ciekawe jest pytanie – czym jest dziś mężczyzna?

   Jedni ( a właściwie „jedne”) zacytują tekst „facet to świnia”, inni dostrzegają walory mężczyzn w polityce i biznesie – cechy takie jak asertywność, skłonność do rywalizacji, mniejsza wrażliwość postrzegane są jako konieczne do odniesienia sukcesu. Może tak być ale feministki widzą to inaczej- te cechy mogą być również niebezpieczne a i kobiety nimi dysponują i to chyba nawet bardziej potrafią je wykorzystywać w drodze do sukcesu.

    Mężczyzna to takie dziwne stworzenie, że tworząc rodzinę i chcąc poprawić jej byt podejmuje czasem ważne decyzje bez konsultacji z żoną- bo po co?, przecież ON ma już wszystko wie. A wie najlepiej. Wszystko jest dobrze dopóki jego decyzje są faktycznie trafione. Gdy coś nie pójdzie po jego myśli zaczyna się zachowywać irracjonalnie. Mylić się jest rzeczą ludzką ale w tym trwać jest głupotą.

Niestety facet ma wbudowany taki „cóś”, który nie pozwala mu przyznać się do błędu. Gdy zamiast poprawić los bliskich naraził ich na ryzyko, zaczyna podejmować następne kroki w celu niby ratowania sytuacji (oczywiście dalej w tajemnicy). Potem już zaczyna sam się zapętlać w swym postępowaniu, gdyż często podejmowane następne decyzje bez przemyślenia powodują tylko narastanie problemu. Stara się dalej ukrywać swoje błędy, szamocze się a im bardziej wykonuje te nerwowe ruchy tym bardziej pętla zaciska się na jego szyi. Im dłużej nie mówi o kłopotach swej kobiece tym bardziej trudno mu jednak się „wyspowiadać” ze swej głupoty.
Nadchodzi ZAWSZE jednak taki moment, że staje pod ścianą, ścianą niemożności dalszego ukrywania tego bałaganu, którego narobił. Wtedy nadchodzi sądny dzień.
Mężczyzna miał dobre intencje, chęci wzniosłe ale … wystarczy czasem, zapytać o zdanie najbliższej mu osoby- patrzącej z boku, osoby która choćby się nie znała na materii sprawy dostrzegłaby zagrożenia, niepewność sukcesu. Wspólna decyzja nawet taka sama powodowałaby podzieleniem się i odpowiedzialnością za błąd.
No ale jak facet ma zapytać o coś kobietę , jak potrafi godzinę błąkać się po mieście zamiast zapytać przechodnia o drogę. Jego to „cóś” nie pozwala mu, podpowiada do ucha „No, co ty będziesz się pytał? Nie dasz rady sam? Po co ci rada jeśli ty wiesz lepiej?”
Męska duma- pojęcie skądinąd bardzo pozytywne bo nie pozwala przejść obojętnie obok krzywdy wyrządzanej słabszym, wnoszeniem ciężarów dla kobiety, czy choćby przepuszczanie kobiety przodem w drzwiach, czasem staje się przekleństwem dla mężczyzny.

   Kobieta- żona ma jakiś inny tok myślenia. Gdy „mleko już się wyleje”, gdy opadnie kurz domowej awantury zaczyna proponować wyjścia z tej sytuacji (o ile zależy jaj na partnerze), układa różne scenariusze akcji ratowniczej i rozmawia ze sprawcą tego zamieszania. Kobieta potrafi przyjść i zapytać przed podjęciem decyzji dotyczącej obojga, a przynajmniej poinformować o podjętych działaniach. Kobiety potrafią rozmawiać. Niestety czasem strasznie długo mówią i roztrząsają problem – może to odstrasza mężczyzn od podjęcia dyskusji gdy temat nie do końca jest pewny.
U faceta jest czarne lub białe, u kobiet jest caaaała paleta barw.
Czy takich problemów nie było dawniej? Było i to więcej.
 
   Podobają mi się ci mężczyźni, którzy potrafią z kobietami rozmawiać o trudnych sprawach ( z niektórymi to może się nie udawać- fakt). Podziwiam, gdy pytają żonę o zdanie w tych sprawach które dotyczą obojga lub które mogą ją obciążyć jakimiś konsekwencjami.
Najczęściej facet uważa, że to jego sprawa i nie zauważa nawet, że obarcza żonę a czasem całą rodzinę swymi decyzjami.

   Wszystko to jednak się zmienia, powoli ale jednak. Równouprawnienie winno być przez mężczyzn traktowane również jako odbarczenie od odpowiedzialności i pomoc w podejmowaniu ważnych decyzji, nie gdzie wbić i jakiego gwoździa w ścianę ale poważnych w skutkach działaniach.
Kobiety potrafią swą umiejętność pytania o radę wykorzystać do perfekcji jak na przykład: Mam się ubrać w białą sukienkę czy niebieską? Żadna odpowiedź nie jest prawidłowa.
I tym optymistycznym akcentem kończę na dziś.

środa, 15 października 2014

Przyszłość kościoła katolickiego, ostatni synod- kontrowersje.

   Wczoraj, nie pisałem bo … oglądałem mecz jak większość z Was. Nie będę opisywał gry naszej drużyny dziś ale poświęcę więcej czasu gdy „kurz opadnie”.

   Wracam zaś do tematu z jednego z poprzednich artykułów a mianowicie - Kościoła Katolickiego i jego przyszłości.

    Tekst zakończyłem wyrażeniem obawy, że obecny papież mimo ambitnych zamiarów nie da rady pokonać konserwatywnych nurtów jakie kierowały kościół w przeszłość i to XIX- wieczną.
Franciszek zaskoczył kilka razy swoimi wypowiedziami na temat homoseksualistów lub rozwodników ale nie można tego było traktować poważnie biorąc pod uwagę poprzednie dziesięciolecia powolnego cofania kościoła za przyczyną JP II i Benedykta.
Te pojedyncze wypowiedzi, jak również nawoływania do uczynienia kościoła wrażliwym na rzeczywiste problemy wiernych takich jak ubóstwo, wykluczenie w zderzeniu z wypowiedziami, bądź co bądź, podwładnymi – biskupami polskiego kościoła stanowiły tak duże zaprzeczenie, że trudno było przewidywać zmiany jakościowe wśród kleru.

   Ostatnie doniesienia z synodu biskupów w Watykanie niosą nadzieję, że jednak coś idzie do przodu, że jest jednak nurt reformatorski w łonie dostojników kościelnych dla którego wizja kościoła żywego jest bliska. Dostrzegli, że świat się zmienia i choć zasady wiary są nie zmienne jednak okoliczności i rzeczywistość stwarza nowa jakość i to co w poprzednim stuleciu było czarno-białe staje się pełną paletą odcieni szarości, bieli i czerni. To co nauczał Mistrz można odczytywać na nowo w nowej rzeczywistości.   Trwanie ślepo zapatrzonym w to co było dobre pół wieku temu doprowadza do zasklepienia się, uwiądu a w dalszej perspektywie do obumarcia.

   Ta lekcję przerabiały kościoły we Francji, Hiszpanii, USA. Taki sam los powoli szykuje się w Polsce jeśli nic nowego nie tchnie wiary w nasze społeczeństwo. Nie wystarczy narzucać swe poglądy, oceniać innych, oburzać się na niepokornych, wtrącać się w każdą dziedzinę życia społecznego. To nie służy wierze, to służy jedynie klerowi. To duchowni czerpią w Polsce korzyści z dominującej roli, pensje nauczycielskie, pensje i uposażenia w służbach mundurowych ( jako były mundurowy stwierdzam, że nie widzę potrzeby istnienie ordynariatów z etatami wyższych oficerów). To duchownym marzy się powrót do przedwojennych wzorców, gdzie pan,wójt i pleban decydowali w wszystkim co działo się w gminie. Niestety czasy się zmieniły.

   Bywam czasem w kościele by posłuchać czy wiatr zmian już wieje ale ostatnio przekonałem się, że niestety nie. Dziwna nowo-mowa polegająca na takim obracaniem zadaniami, żeby wychodziło, że tylko oni maja rację, bez dowodów, bez uzasadnienia- tak ma być, bo ja tak mówię.
Czasami po takich homiliach nie dziwie się, że Luter kiedyś nie wytrzymał i spisał swe tezy. Dziś ludzie mający dość zakłamania po prosu odchodzą. Dlatego ostatnio ubyło 2 mln. Praktykujących- odeszli od zakłamania, od pustosłowia i wywyższania się.

   Synod, który pracował nad dokumentami dotyczącymi innego spojrzenia na homoseksualistów i rozwodników już został skrytykowany przez niektórych biskupów polskich. Trudno.
Niech idą swoją drogą- ja czekam, aż kościół uzna,  iż nie każdy który składał ślub przed ołtarzem i miał nadzieję na godziwe życie i nie był winny rozpadowi sakramentalnego pożycia, a zakładając drugą rodzinę i żyjąc w zgodzie z przykazaniami jest nie gorszym chrześcijaninem niż ten żyjący w związku pełnym nienawiści, gwałtu i niegodziwości.

 Czekam. Czekam na powiew Ducha Świętego wśród dostojników KK i na powrót do korzeni, do ubóstwa i miłości do bliźniego, choćby innego i zagubionego.

Na dziś tyle.

poniedziałek, 13 października 2014

Seksmisja. cz.I

Dziś, jak zapowiadałem, trochę o facetach.

   Mężczyzna przez tysiąclecia miał ugruntowaną rolę w społecznościach. W plemionach stał na straży bezpieczeństwa gromady i swej rodziny, zapewniał byt polując na zwierzynę- był myśliwym i obrońcą. W trakcie rozwoju cywilizacji zmieniały się sposoby na zapewnienie bytu, wprowadzono hodowlę, uprawę ziemi, rzemiosło czy też przemysł lub finanse. W tych wszystkich dziedzinach monopol miał mężczyzna.
Pracując zapewniał bezpieczeństwo bytowe rodziny jak i też wykształconym w trakcie rozwoju instytucjom państwa. Mężczyźni stawali do boju w obronie granic swej ojczyzny lub wyruszał na podboje by powiększyć stan posiadania swój i państwa. To oni stali na czele tych instytucji- królowie, carowie, cesarzowie czy tez prezydenci. Były owszem i wyjątki- królowa Wiktoria, caryca Katarzyna, caryca Zofia czy też cesarzowa Maria Teresa ale to były jedynie wyjątki potwierdzające regułę. Patriarchat był normą ponadnarodową, wspieraną przez religię czy też kulturę. Kobieta była marginalizowana, jako płeć słabsza, nie potrafiąca stawić oporu. Mężczyzna zapewniając byt rodzinie był w swoim domu panem i władcą, wszystko obracało się wokół niego. Jako, że kobieta opuszczając rodzinę skazana była na ostracyzm i  brak środków do życia musiała uznać „wyższość” ojca, męża,  liczyć z ich decyzjami i cierpieć często gorsze traktowanie lub przemoc. Tak było wszystko systemowo ukształtowane.

   Dopiero tak naprawdę I wojna światowa przyniosła zmiany. Choć już wcześniej kobiety zaczęły upominać się o swe prawa to jednak dopiero ta światowa katastrofa umożliwiła emancypację kobiety. Gdy miliony mężczyzn wyruszyły na fronty w całym świecie, ktoś musiał ich zastąpić przy produkcji amunicji, środków na potrzeby wojny jak i zapewnienia aprowizacji armii. To kobiety przejęły dominująca rolę w czasie tych wojennych lat. Mężczyźni owszem walczyli, ginęli tysiącami ale po cichu kobiety przejmowały ciężar wojny na soje barki. One zastępowały mężczyzn w prowadzeniu gospodarstw rolnych, one pielęgnowały tysiące rannych żołnierzy, stały w fabrykach przy taśmach produkcyjnych, prowadziły warsztaty rzemieślnicze.

Gdy wojna się skończyła okazało się jak wiele mężczyzn nie powróci do domów i do pracy. Choć powoli zastępowano kobiety mężczyznami to jednak nie dało się już określić, że gorzej sobie dają radę w zapewnieniu bytu i środków do życia.

Potem to już poszło. Kobiety się wyemancypowały i otrzymały pełnię praw. Teraz to już nie mężczyzna jest tym jedynym który jest w stanie zapewnić byt rodzinie. Ba, często to właśnie kobiety zapewniają utrzymanie swej rodzinie. Mężczyźni utracili swą kształtowaną przez tysiąclecia rolę w rodzinie i państwie. W życiu społecznym muszą rywalizować z kobietami jak równy z równym. Konfliktów zbrojnych angażujących znaczne siły ludzkie nie ma więc i ta rola obrońcy traci na znaczeniu, zwłaszcza, że w wojsku i policji tez służą kobiety.

Mężczyzna nie jest niezastąpiony.
 
   To coś nowego, coś przed czym mężczyźni stanęli nie tak w sumie dawno. Stereotypy runęły a nie pojawiło się nic nowego. Równouprawnienie jest faktem i nie da się tego cofnąć, nie da się już ukazać gender jako zagrożenie, bo to tylko zaklinanie rzeczywistości.

Ci mężczyźni którzy tak teraz walczą z gender, moim zdaniem to słabi faceci potrzebujący jakiś motywów uzasadniających swoje istnienie.

   Silny mężczyzna ( nie chodzi tu o siłę mięśni) nie potrzebuje sztucznych atrybutów by budować swoje znaczenie. Cechy którymi prawdziwy facet dysponuje powoduje, że jest uznawany, szanowany i doceniany mimo, że zajmuje się gotowaniem, sprzątaniem czy też wychowaniem dzieci. Bo jedną rzecz potrafi dać – pewność, stabilność, zdecydowanie. Potrafi zapewnić rodzinie bezpieczeństwo nie mniej ważne jak  utrzymanie- bezpieczeństwo emocjonalne. To trochę trudniejsze niż pokazanie siły swych mięśni. Tu potrzebna siła charakteru.

   Zmiany obyczajowe wymuszają zmiany w postawach, a tu niestety pojawiają się opory i stąd walka z gender, ataki kościoła ( instytucji patriarchalnej).

Kobiety łatwiej potrafiły przystosować się do nowej roli a mężczyznom jak widzę idzie to opornie.

Czy Zgorzelec to na prawdę osobne miasto? - temat do przemyślenia.


Wyrwany zostałem do tablicy przez czytelnika, który zarzucił mi ilustrowanie Zgorzelca zdjęciami Görlitz.

   Fakt na dwóch opublikowanych zdjęciach mamy ratusz po drugiej stronie Nysy i Kościół Św. Piotra i Pawła widziany z Mostu Staromiejskiego. Oba zdjęcia pokazują obiekty pojawiające się również na folderach promujących nasze miasto więc wielkiego uchybienia nie popełniłem. Poza tym założenia urbanistyczne wskazują wyraźnie że po obu stronach Nysy istniało jedno miasto. 
Prawobrzeżna część miasta przynależna Polsce to przecież dawne przedmieścia dużego Görlitz. Historia tego miasta jest przebogata podobnie jak i bogactwo jego byłych mieszkańców. Przechodziło ono z rąk do rąk, władali nim Piastowie, Czesi, Sasi, jednak zawsze było to jedno miasto.
Jakub Boehme miał swój dom po naszej stronie rzeki, Górnołużycka Hala Chwały, kościoły, parki świadczą też o jednym organizmie miejskim. Przed II WŚ tu kursowały tramwaje, tu była umiejscowiona stacja zasilania prądem linii tramwajowych. Układ ulic też wskazuje na wspólny organizm miejski.

   Przez blisko 70 lat administracja Polska nie potrafiła, bądź nie chciała zmienić charakteru miasta, nie znaleziono miejsca na jedno centrum miasta. Także rozwój nowych dzielnic i osiedli był tak planowany żeby nie tylko nie przekreślić wspólnych korzeni ale jakby je uwydatniając.

   Granice administracyjne to jedno a rzeczywistość miejska to drugie. 
Coraz więcej Polaków mieszka za Nysą i coraz więcej mamy wspólnych interesów z sąsiadami. Wspólne imprezy sprzyjają integracji mieszkańców obu "pół miast' i czy tego chcemy czy nie, ten proces będzie się pogłębiał.
I tak już teraz nie odczuwamy, że idąc na zakupy do City Center, czy też do teatru przekraczamy granice.
Granicą jest bardziej poziom zamożności i bariera językowa niż słupy graniczne.