wtorek, 24 marca 2015

Umierac za Ojczyznę - komentarz do dyskusji.


Dziś trochę z innej beczki.

   Przez media przemknęła dyskusja na temat dziś gorący a mianowicie poboru do wojska i ewentualna wizja konfliktu zbrojnego.

Podgrzewanie histerii wojennej jest jedynie na rękę tym, którzy próbują osłabić nasza pozycję w świecie. Nie chciałbym się wpisywać w tą dyskusję ale jednak pewne rzeczy chciałbym podkreślić jako swój punkt widzenia obecnej sytuacji.
Stare przysłowie powiada, że historia lubi się powtarzać, inna zaś mądrość ludowa mówi- Mądry Polak po szkodzie. Te stwierdzenia jak się okazuje mają swoje odbicie w obecnej sytuacji w Polsce.

   W mediach osoby z pierwszych stron gazet ubolewają nad tym, że zapytani obywatele tego kraju nie chcą umierać za ojczyznę, że wolą emigrować w obliczu konfliktu- a ja się chciałbym zapytać czego się spodziewali? Jakiej odpowiedzi oczekiwali na takie pytanie? Jaką alternatywę dano społeczeństwu?

Na obecne poglądy rzutują przecież doświadczenia z historii. Hołubiona II RP a właściwie jej upadek pokazuje jak zachowuje się elita polityczna w sytuacji wojny- chroni przede wszystkim własne interesy i emigruje pozostawiając obywateli własnemu losowi i wspiera słowem solidarności i poparcia. Żenujące. 

   We wrześniu 39 roku władze uciekały do Rumunii, Naczelne Dowództwo zamiast prowadzić wojnę a więc przegrupować wojsko, wykorzystując Armię Poznań, która stała bezczynna, do opóźnienia marszu Wermachtu na Warszawę, uruchomienia rezerw przeprowadzała operację dyslokacji na tyle sprawnie i szybko, że utracono łączność z jednostkami frontowymi, a potem sprawnie ewakuując się za granicę do końca wierząc w sojusznicze zapewnienia o odsieczy.

Dziś słyszymy od polityków, w tym byłego lidera trzeciej siły politycznej w kraju, że on jakby co to emigruje, zapewnienia o bezpieczeństwie gwarantowanym przez NATO, gdy widzimy demonstracje siły to nie dziwi, że myśl o ucieczce jest tak popularna.

Nikt nie chce umierać, nikt nie chce narażać własnej rodziny i bliskich na śmierć- tu nie ma co się dziwić.

I tu uwaga.

Jeśli umierać za Ojczyzną to nie za taką elitę polityczną jaką mamy, nie za władze nieudolne, nie za aferowiczów, nie za obłudny kler i kościół polski ale właśnie za nasze domy, za rodziny za pamięć o tych co o tą ojczyznę walczyli przed nami.
Nasza historia jest historią pełną przelanej krwi za Ojczyznę. Rok temu pisałem jakie to szczęście, że żyjemy w czasach gdy dorasta następne pokolenie znające wojnę tylko z filmów i książek – to właśnie jest zadanie polityków by tak sprawować powierzone przez nas obowiązki by unikać konfliktów zbrojnych i by prowadzić kraj drogą pokoju. Nie zawsze się da- jak uczy też historia.

Jestem pewny, że obecne wyniki ankiet to tylko deklaracje a te mają to do siebie, że w rzeczywistości ni jak się mają do faktycznego zachowania. W obliczu konfliktu zapewniam, że społeczeństwo ponownie stanęło by na wysokości zadania tylko czy... nasze władze przygotowały to społeczeństwo do tej próby?

Nic z chęci walki, nic z patriotycznego zapału gdy brak jest wiedzy i umiejętności. Mobilizacja to nie tylko wydanie mundurów i broni. Przecież większość młodzieży nie ma nawet bladego pojęcia jak strzelać z karabinu a co dopiero nim toczyć walkę. Wiedza z filmu „Rambo” nie wystarczy. Strach by się jeszcze przed magazynem broni nie postrzelili. Piszę o podstawie a przecież technika wojskowa poszła o wiele dalej, broń jest coraz bardziej wyrafinowana i coraz bardziej skomplikowana- nam potrzeba żołnierzy a nie mięsa armatniego. Przykład Ukrainy pokazuje, że jednostki pospolitego ruszenia nie mają szans w starciu z wyszkolonymi żołnierzami. Szkolenie na linii frontu jest zaś bardzo kosztowne bo płacić trzeba życiem.
Władze zaufały zbytnio gwarancjom NATO i sytuacji politycznej jaka trwała przez dwadzieścia lat. Teraz czas trzeba nadrabiać a to nie takie proste. Zaniechano powszechnego poboru do armii ( co było słuszne z punktu ekonomicznego widzenia) ale nie stworzono nic w zamian. Armia zawodowa, sprawna i wyposażona to cel do którego dążono ale niestety jak to u nas nepotyzm, przekręty przy przetargach, układy, likwidacja w skandaliczny sposób WSI doprowadziły do znacznego opóźnienia w programie wojskowym do zmarnowania wielu środków, ludzi ze zdobytym doświadczeniem bojowym.

   Polak musi być mądry przed szkodą i choć twierdzę, że jesteśmy bezpieczni w obliczu konfliktu na wschodzie dziś, jednak warto się zastanowić nad polityką obronną na przyszłość. Sytuacja polityczna nie jest dana raz na zawsze, wschodni sąsiedzi to nie kraje stabilnej demokracji i różnie jeszcze może się dziać a wtedy musimy być gotowi na wyzwania.

   O postawę Polaków jestem spokojny, Nie damy się łatwo pokonać o ile nasze władze nas do tego przygotują a tu już jest trochę gorzej.

środa, 11 marca 2015

Rumunia cz.V i ostatnia.

   Dziś kończę opis wyprawy do Rumunii. Trochę mi się to ciągnęło i wyszło, że opisywanie trwało dłużej niż sam pobyt tam. Cóż, życie mi się trochę komplikuje i czasu mam  mniej na pisanie. Chwilowo.

   Parę słów jeszcze o przeprawie promowej. Dotarliśmy tam jadąc drogą wg mapy i zamiast na most trafiliśmy do przystani. Hm, cóż było robić? Szukać objazdu czy też poczekać trochę i po opłaceniu  przedostać się na drugą stronę rzeki. Szybko zapadła decyzja- płyniemy. Zawsze to coś nowego.
Prom to typowa barka zabierająca na pokład samochody, furmanki i ludzi. Nie przypominał w niczym tych promów ze Świnoujścia. Załadunek odbywał się pod dyktando załogi, z przerwami bo pod wpływem ciężaru pojazdów osiadał i musiał się oddalać od brzegu. Po załadunku odbiliśmy i popłynęliśmy. Pokład metalowy rozgrzany słońcem lekko schładzał wiatr.
 Prom rzeczny.

 Nasz voyager na promie.

 Wjazd samochodów na prom.

 Płyniemy.

Podobny prom płynący w drugą stronę.

   Po dotarciu do Konstanty nad Morze Czarne, uznaliśmy za właściwe natychmiast zanurzyć w nim stopy ( co najmniej stopy). Więc szybko znaleźliśmy parking, równie szybka de-kompletacja ubioru i ruszyliśmy na plażę.
Byliśmy oczywiście z psem, co budziło niejakie zdziwienie wśród opalających się ludzi, ale co tam... idziemy do wody. I poszliśmy. Moje dzieci po raz pierwszy były nad morzem. Marcin do dziś nie powtórzył tego, więc nic dziwnego- atrakcja na 102.
Po jakiejś godzinie podszedł do nas jakiś pan i delikatnie wytłumaczył, że ta akurat plaża jest częścią przyhotelową i z psem nie wolno tu przebywać. Tak to biedny tłumaczył, jakby mu to sprawiało ogromną przykrość, że musimy wyjść.

Jak mus to mus wyszliśmy z plaży mijając znak znak zakazujący wprowadzania psów- jak musieliśmy być zaabsorbowani widokiem morza, że nie zauważyliśmy go.

  Po przejechaniu ok. 5 km. wzdłuż wybrzeża dojechaliśmy do kempingu gdzie można było spokojnie wjechać pod samo morze samochodem, plaża czysta i można było psa brać ze sobą.
Mamaja – fajne miejsce do plażowania. Trochę jak w Mielnie – z jednej strony morze a z drugiej jezioro.
Porozkładane parasole, leżaki ułożone w równych rzędach dostępne dla plażowiczów bez opłat- super. Wieczorem i rano plaża była czyszczona mechanicznie przez ciągnik z czymś co przypominało brony. Tak więc rano było czyściutko, choć już w południe wzdłuż fal pojawiały się skorupy morskich stworzeń i glony. Trochę to było nieprzyjemne chodzenie po skorupiakach.
W dzień były upały, dlatego Marcin siedząc cały dzień w wodzie z materacem spalił się na czerwono. W nocy zaczął gorączkować. Nie dość tego, to jeszcze ok. 2-3 w nocy ciepły wiatr wiejący od morza zmieniał kierunek i zaczęło wiać zimnym powietrzem od jeziora. Pierwszej nocy wyciągnęliśmy z samochodu wszystko czym można było się przykryć. Rankiem gdy słońce zaczęło znowu prażyć wiatr znowu dawał ciepło od morza.
 Mamaja. 

 Jak się nie spiec siedząc cały dzień w wodzie lub na wodzie? 


 Dzieciaki na plaży z psem. 
 Plaża to też miejsce dla zakochanych. 
Plaże czyszczone mechanicznie. Parasole i leżaki dostępne dla każdego. No i nie widziałem tam nigdzie "naszych" parawanów- to chyba nasza tylko specjalność.

    Ciekawie wyglądało gdy na kemping przyjeżdżały samochody.
Po zajęciu miejsca, mężczyzna- głowa rodziny brał butelkę i witał się z sąsiadami, kobiety zaś rozbijały namioty, wyciągały garnki, naczynia , ustawiały grill. Podobał mi się ten podział ról. Kobiety po rozstawieniu biwaku przygotowywały posiłek i wołały swych mężczyzn. Po posiłku wszyscy ruszali dopiero na plażę. Wieczorem znowu mężczyźni nawiązywali znajomości lub grilowali i potem wraz sąsiadami oddawali się uczcie i zabawie. Było wesoło i radośnie. Ares jak zwykle załapywał się na mięso z grilla a raz Rosjanie dali mu taki kawał mięsiwa, że biedny nie dał rady zjeść. Ten to się zawsze urządzi, wystarczy, że da się pogłaskać i o wikt się nie martwi.
My zaś stołowaliśmy się w barze- restauracji delektując się miejscową kuchnią, bardziej pokazując potrawy jakie chcemy zjeść niż wymawiając  ich nazwy. Można tam było smacznie zjeść i tanio. Nawet piwo było tanie i w miarę dobre.
 Fragment naszego kempingu wieczorem.
Nasz namiot i samochód.

   Jednak wszystko co dobre szybko się kończy. Tak to już jest, że czas miło spędzany biegnie dużo szybciej niż byśmy chcieli. Opaleni a raczej spieczeni, pełni wrażeń musieliśmy w końcu ruszyć w drogę powrotną.

Jechaliśmy wzdłuż granicy z Mołdawią , przejeżdżaliśmy przez rejony winnic, ale zupełnie inne niż w Tokaju- wyglądają na zaniedbane i zachwaszczone- wino z nich jednak jest robione dobre i pełne aromatu. Kierowaliśmy się ku granicy z Ukrainą. Na przejście graniczne dotarliśmy późnym popołudniem i zaczęło się. Rumunii odprawili nas bez problemów ale po stronie Ukraińskiej zgodnie z moimi przewidywaniami zaczęły się problemy. Pogranicznik sprawdził paszporty- ok, celnik pozaglądał do samochodu i OK ale fitosanitarny zaczął coś marudzić. Zabrał paszport psa i koniecznie chciał zobaczyć psa, potem coś stękał, że przepisy, że choroby itp. Wiedziałem, że chce łapówki a ja nie daję no i problem. Widząc co się dzieje wróciłem do pogranicznika i mu wytłumaczyłem, kim jestem i nie dam „w łapę”. Po małej konsultacji fitosanitarny oddał paszport psa i z uśmiechem rzekł- Czemu ty nie skazał,  co ty pogranicznik?
- Potomu szto u mienia wsio w pariadkie i o tom ja znaju.

Ruszyliśmy dalej w kierunku Czerniowce szukać noclegu już na Ukrainie ale o tym następnym razem.

   Podsumowując- Rumunia zrobiła na nas wrażenie. Piękny kraj, wart obejrzenia, zwiedzenia. Teraz to już inny kraj niż parę lat temu, więcej Polaków przemierza ten rejon. Polecam z całego serca, dla każdego coś wartego obejrzenia się znajdzie. My do dziś wspominamy ten wyjazd opowiadając przygody, anegdoty i wrażenia jakie w nas zostały. Mówiliśmy sobie kiedyś , że musimy tam wrócić, jednak życie tak nam się poukładało, że chyba nie uda nam się taki wyjazd w tym składzie zorganizować. Córka studiuje w Rzymie, więc atrakcji też ma co niemiara a Marcin może by sobie nad Bałtyk najpierw pojechał. To już dorośli ludzie i … po co im „stary” na wyjeździe?