niedziela, 5 czerwca 2016

Wspomnień czar – 4 czerwca 1989.


Zacznę trochę wcześniej bo już 2 maja.
   Zostałem wtedy zatrudniony jako przyszły dyrektor ośrodka kultury w jednej z bieszczadzkich gmin. Wiadomo jak to po przyjęciu, odchodząca pani dyrektor przez pierwsze dwa tygodnie zapoznawała mnie z firmą, załogą i w ogóle z całą gminą. Były wyjazdy, spotkania, narady. Minęły szybko te dwa tygodnie i zaczęły się przygotowywania do wyborów.

   Zostałem jako „młody” pracownik wyznaczony do funkcji pełnomocnika na jedno z sołectw. Miałem do przygotowania lokal wyborczy oraz wszystko co się z tym łączy. Wtedy były takie ciekawe czasy, że oprócz spraw czysto związanych z lokalem miałem za zadanie plakatowanie. Pewnego dnia rano dowiedziałem się , że mam przyznany samochód służbowy z kierowcą na dwie godziny i mam jechać w teren. Po co? Przecież nie wypełniałem zapotrzebowania.
   Zaraz wszystko się wyjaśniło- przyszedł sekretarz komitetu gminnego PZPR, przedstawił się i rzucił na stół rulon plakatów wyborczych z kandydatami PZPR do sejmu i senatu- Pan to weźmie i rozklei po gminie, samochód dla pana załatwiłem. A potem zapraszam do mnie na rozmowę.
No cóż wziąłem te plakaty i z kierowcą ( niezapomnianym p. Staszkiem ) pojechaliśmy w teren. Porozklejaliśmy te plakaty.

Po powrocie poszedłem na spotkanie z sekretarzem.
- No wie pan, jest taki układ. Jak chce być pan dyrektorem to musi pan należeć do partii. Tak to już jest.- tak zaczęło się spotkanie. Nie naciskał, że to winno być z przekonania ale podkreślał, że tak już musi być.
Żadnej odpowiedzi ode mnie nie uzyskał i nasze spotkanie dość szybko i oschle się zakończyło.

  Wróciłem do siebie, do biura wku...wiony. Pani dyrektor wiedząc już co się dzieje starała się mnie przekonać swoim przykładem. „ To tylko taka formalność” mówiła – „ Jakoś należę i nic mi się nie dzieje”, ale dla mnie nie było to do pogodzenia. Przecież zrezygnowałem  z lepszej finansowo posady by nie należeć do PZPR i nie wspierać systemu.

   Niech się dzieje co chce. Na drugi dzień w pracy zjawiłem się ze znaczkiem solidarności w klapie marynarki i się zaczęło.

   Najpierw urzędnicy zaczęli patrzeć na mnie jak na UFO, z jednej strony z sympatią z drugiej strony z obawą a wszyscy byli ciekawi jak to się skończy.
Naczelnik Gminy wezwał mnie tego samego dnia na rozmowę. Rozsądny człowiek i nie było krzyków ani jakiś nacisków. Ale
- No wie pan, może ma pan swoje przekonania i ja je szanuję ale w pracy ten znaczek to tak nie za bardzo. Może w godzinach pracy by pan tego nie nosił, bo zaraz przyleci sekretarz , że zatrudniam wywrotowca.
- To niby jak to ma być panie naczelniku? W pracy mam być swój, a po godzinach mogę być wywrotowcem? Tu tak a tu siak? Albo, albo. Ja tego znaczka nie ściągnę a już na pewno nie do wyborów.
- Dobrze niech tak będzie, Jakby co ,ja z panem rozmawiałem.
W drzwiach na po żegnanie podczas uścisku dłoni dorzucił „ W sumie podoba mi się pańska postawa”.
Trochę mnie to podbudowało.

   W tym samym dniu przyszedł obeznany już z sytuacją prezes ZSL.
Śp. pan Adam nie owijał nic w bawełnę i od razu powiedział jak jest. Do tej pory by być na stanowisku trzeba było należeć do jakiejś partii. Więc jak nie chcę do PZPR to mogę sekretarzowi powiedzieć , że należę do ZSL a on to potwierdzi. Nie, nie chciał mnie zapisać do siebie. I też patrząc na znaczek uśmiechnął się, i zapytał czy wierzę, że się uda? Ja powiedziałem, że zgarniemy tzn. Solidarność zgarnie to co jest do zgarnięcia. Po wypiciu kawy dodał ( pamiętam to do dziś) „Chciałbym żeby się udało”.
Trzeci dzień to znowu wyjazd w teren. Przyszedł sekretarz, rzucił plakaty. „ Trzeba uzupełnić bo poprzednie pozrywali, pewnie ci „wasi” - rzucił z ironicznym uśmiechem patrząc na mój znaczek w klapie.
W sumie na tym się wszystko skończyło, nadal byłem pełnomocnikiem ds. wyborów, nadal miałem wyznaczony dyżur w urzędzie w dniu wyborów.

   Gdy ogłoszono wyniki i wyszło jak się tego spodziewaliśmy to z ojcem wypiliśmy flaszeczkę by to uczcić.

    Cóż to był za piękny okres, tyle wiary i nadziei w to , że stajemy się normalnym krajem, że w końcu coś znaczymy jako obywatele. Mimo zaciskania pasa, mimo hiperinflacji była ta radość tworzenia. Coś zaczęło się dziać. Zmierzało ku dobremu.

    A ja? No cóż po trzech miesiącach mimo wszystko zostałem p.o. Dyrektora a pierwszy sekretarz po paru miesiącach wyjechał za granicę i to o ile dobrze pamiętam do USA budować kapitalizm.

Takie są moje wspomnienia dotyczące tego okresu przemian.

   Szkoda, że teraz ten czas jest obrzydzany i opluwany przez obecną ekipę rządzącą. Oni chyba nie wiedzą jak to wyglądało "tu na dole" i czym naprawdę la ludzi był ten okres i TE wybory.

To wtedy obaliliśmy komunizm. My obywatele.

niedziela, 17 kwietnia 2016

Obcy czyli nie taki diabeł straszny.

   Wczoraj robiłem zakupy w Kauflandzie, tutaj w Gotha. Polski język jest obecny na każdym stoisku, prawie 1/3 kupujących to Polacy. To jednak nie wszystko słychać język rosyjski, rumuński inne języki słowiańskie a także język arabski.
Czyli tzw. multikulti w praktyce. Nikomu to nie przeszkadza, nikogo nie dziwi, nikogo nie oburza.

Takie niby proste zdarzenie skłania do przemyśleń.

   Przecież tak naprawdę gospodarka Niemiec, jej siła jest budowana pracą gastarbeiterów, czyli nas obcokrajowców przybywających tutaj w poszukiwaniu lepiej płatnej pracy. Gdy pracuje się w mieszanych pod względem narodowości zakładach to widać jak na dłoni, że wydajność pracowników-obcokrajowców jest dużo wyższa za tą samą lub niższą płacę. Niemcy jako pracownicy „oszczędzają się” lub inaczej, można to nazwać jako „szanowanie pracy”. Niemiecki pracownik ma na wszystko czas, ma swoje tempo, nie zrobi nic co przekracza jego obowiązki na jego stanowisku. Obcokrajowcy zaś pracujący krótko i przeważnie na umowach tymczasowych  robią wszystko szybciej, dokładniej i czasem nie patrząc na bezpieczeństwo pracy.

   No cóż, takie prawa gospodarzy (pojęcie "prawo" rozumiem jako zwyczaj nie zaś normę prawną). 
   W Polsce jest przecież podobnie, Ukraińcy czy Rosjanie pracują więcej i wydajniej niż Polacy.
Jest jednak istotna różnica w podejściu do pracowników z zagranicy. W Niemczech jest większa świadomość społeczna tego, że przybysze wypracowują dochód narodowy państwa, że wypracowują emerytury dla Niemców, że płacą podatki robiąc tu zakupy, tu mieszkając. To nic, że część pieniędzy wypływa z gospodarki jeśli na trwałe pozostaje wypracowane jakieś dobro, usługa.
U nas zaś jest jakaś dziwna cisza w tym zakresie. Czasem pojawi się jakiś artykuł w prasie o tym ale ogólnie raczej straszy się przybyszami twierdząc , że zabierają miejsca polakom choć tak naprawdę podejmują się oni pracy tam gdzie Polak nie zatrudni się ze względu na ciężkie warunki lub niską stawkę.
    Ani słowa nie ma o tym, że obcokrajowcy pracując legalnie w Polsce i płacąc składki czy to zdrowotne, czy też ZUS nie odbiorą ich przecież- czyli de facto pracują na nasze państwo, na nasze emerytury ( choć śmieszne) a kupując żywność, płacąc czynsz za mieszkanie płacą podatki.
Nie, u nas o tym cisza, a nawet wrogość.

     Ostatnio coraz więcej demonstracji przeciw przybyszom.
    Taka już u nas moralność Kalego. Gdy my jeździmy za pracą po Europie to Ok, ale gdy do nas ktoś zawita tu już nie jest ok. pamiętajmy, że ksenofobia jaką hodujemy tu u nas uderzy w nas pośrednio i możemy obudzić się już nie długo w sytuacji gdy i nam Polakom powiedzą za granicą- STOP.

   Zresztą jak widać po tym co wyprawiają nasi rządzący to może stać się już niedługo. Działania PiS- u już spotkały się ze zdecydowanym potępieniem w Unii Europejskiej i USA. Gdy idzie się uparcie pod prąd, gdy z kraju partnerskiego w UE stajemy się krajem- problemem to mogą nam podziękować. Nikt nas nie będzie na siłę trzymać w Europie, staniemy się, ba nawet już stajemy się krajem peryferyjnym a to rodzić może takie konsekwencje jak wykluczenie ze wspólnej polityki równoważenia wzrostu, czy też wprowadzone zostaną ponownie kontrole graniczne, zaostrzone zasady przepływu ludzi i zasobów. Zresztą nasi włodarze, biorą to niejako pod uwagę i nawet wspominają, że wystąpienie z UE jest przez nich rozważane. 
To chyba jakiś żart!
    Z nimi jednak wszystko jest możliwe, bo żyją w jakimś wyalienowanym świecie, oderwani od rzeczywistości.
Swoim działaniem promują ideę państwa opartego kryteriach z początku XX wieku czyli sprzed 100 lat. Nie zauważyli, że świat idzie dalej i to coraz prędzej i nic go nie powstrzyma.

   Swoją drogą, otwarte granice to w sumie nic nowego. To przecież dopiero w XX wieku zaistniały granice takie jakie znamy- z kontrolą graniczną, wyznaczonymi przejściami. Wcześniej granice były raczej rzeczą umowną, żaden najmita udający się z Galicji do Włoch czy Babci Austrii nie potrzebowała paszportu czy dowodu osobistego. Ludzie odbywali pielgrzymki piesze, konne do Rzymu bez dokumentów, bez kontroli granicznych. Udający się za chlebem Polacy do Francji do kopalń również nie posiadali wiz, zezwoleń na pracę.

I
     tak jak zatoczyliśmy pewne koło w historii otwierając nasze granice teraz ponownie wracamy do czegoś co wydawało się odejść w niechlubną przeszłość.

sobota, 16 kwietnia 2016

Tania w Polsce to tylko siła robocza.

   Media do niedawna podając z różnej okazji porównania cen artykułów w innych krajach a w Polsce usiłowały wmówić nam, że niby w Polsce jest tanio. Tańsza energia , paliwo itp. Nawet podobne straszenie cenami zachodnimi zastosował kandydat na prezydenta RP Andrzej D. otwierając na niby sklep z podstawowymi artykułami spożywczymi i cenami w euro. Oto jak będzie drogo!- gdy wprowadzimy walutę europejską.
   
   Czym nas tak naprawdę straszono?

   A to bardzo ciekawe zagadnienie i w sumie proste do rozwiązania.

   Gdy Polak przyjeżdża do Niemiec czy Wielkiej Brytanii i ogląda ceny jest przerażony. Co ? Chleb po 2,65 euro, to przecież ( szybko przelicza 2.65 razy aktualny kurs euro) i wychodzi mu ok. 9 zł. Tragedia ! Benzyna 1.20 euro to przecież na złotówki prawie 6 zł.
Tu nie da się żyć.

   Ale, ale to nie jest takie proste. Na te ceny trzeba patrzeć inaczej- i tak patrzą ci, którzy są za granicą trochę dłużej lub w ogóle planują tam pozostać. I wtedy przy zmianie perspektywy okazuje się, że za granica żyje się o wiele taniej niż w Polsce. Dlaczego?

Ja podam na swoim przykładzie bo to jest najprostsze.

   Porównamy minimalne płace w Polsce i Niemczech- 1200 zł w Polsce i ok. 1200 euro w Niemczech ( zależy od landu). Czyli mamy jeden do jednego. I teraz proszę mi pokazać gdzie w Polsce mamy tak tanio:
- miesięczny czynsz za dwupokojowe mieszkanie umeblowane+ media w ziemie = 600 euro/zł,
- litr benzyny= 1,20 euro/zł,
- kg dobrej kiełbasy = 5-8 zł/euro,
- obiad w restauracji = 7-10 zł/euro
- proszek do prania (100 prań) = 11- 15 zł/euro
itp. piwo po 50 gr. wódka po 5 zł, bilet tramwajowy po 1zł, papierosy 6 zł.
Wychodzi na to, że pracując w Niemczech za najniższą krajową opłacamy czynsz za mieszkanie, miesięczne wyżywienie i możemy sobie przy odrobinie szczęścia odłożyć 100-200 euro oszczędności. W Polsce niestety często najniższa płaca starcza tylko na mieszkanie a na wyżywienie to trzeba sobie dorobić, chyba, że dwie osoby pracują to może starczy jeszcze z dwóch wypłat na jakieś szaleństwo i np. wypad do restauracji. W Niemczech przy dwóch pracujących osobach to już można myśleć o wczasach, nowym samochodzie czy też inwestycjach czy oszczędnościach.
   Że to trochę uproszczone? A po co komplikować? Taka jest prawda to my w Polsce żyjemy drogo, bo mało zarabiamy.

   Czy dałoby się wprowadzić w Polsce euro w przeliczeniu 1:1 ? Tak, tylko nikt z decydentów nie jest tym zainteresowany. Dlaczego bo okazało by się , że ich zarobki są za wysokie w stosunku do zwykłych pracowników. Np. prezes spółki skarbu państwa zarabiający obecnie 600 tyś zł miałby otrzymywać tyle samo w euro? To skandal! Ale , że teraz przepaść jest ta sama to jakoś nikogo nie kuje w oczy. To, że dziennikarz telewizyjny otrzymywałby 40 tyś euro to też by się zaraz rzuciło w oczy. A tak przy dzisiejszych złotówkach tematu nie ma, jest tylko wmawianie ludziom, żeby się cieszyli, że nie mamy euro bo dopiero by klepali biedę.

   Ot, taka sobie zabawa w odwracanie kota ogonem.

   To, że w Polsce osoby pracujące i mające stałe dochody wpadają w sferę ubóstwa ( ok. 2 mln) to nic. Nikt się tym nie przejmuje. Stawki jakie proponują za pracę instytucje publiczne są poniżej płacy minimalnej. Sprzątaczki, ochroniarze w urzędach publicznych otrzymują ok. 5- 8 zł netto za godzinę. To się nazywa wsparcie państwa na rynku pracy? Jaki prywatny inwestor zapłaci za ta samą pracę 20 zł gdy państwowa firma płaci połowę. To się nazywa psucie ryku pracy.

   Na nic wszelkie programy walki z bezrobociem i ubóstwem jeśli samo państwo je tworzy. Szkoda tylko pieniędzy. Po co 500+ - dajcie ludziom godziwie zarabiać i nie potrzeba by specjalnych programów pogrążających budżet państwa. Obetnijcie dotacje do KK bo nic nie wytwarza oprócz zamieszania. Wprowadźcie odpis podatkowy na wyznanie - ja jako katolik będę płacił i będę wiedział ile płacę dla KK, bo teraz płacę tylko chyba o wiele więcej.
    
    Koniec z wydawaniem pieniędzy na walkę z bezrobociem, bo z nim nie trzeba walczyć ale trzeba tworzyć miejsca pracy a za pracę godziwie wynagradzać.


   Niestety Polska nie jest w stanie sprostać wymogom by wejść do strefy euro i jak dalej będzie rządzić obecna ekipa to czas na przystąpienie do tej strefy będzie się wydłużać ze względu na drastycznie wzrastające zadłużenie budżetu. 

"Jeśli człowiek pracuje by opłacić mieszkanie i wyżywienie i nic mu nie pozostaje niczym nie różni się od niewolnika, bo niewolnikowi właściciel też zapewniał mieszkanie i wyżywienie".

966 czyli co świętować?

Nigdy nie było czegoś takiego jak Chrzest Polski.

   Hucznie świętowano coś czegoś tak naprawdę nie było. Zaiste ciekawe święto.
Wystarczy otworzyć Wikipedię lub nawet inne strony poświęcone historii powstania Państwa Polskiego by przekonać się, że tak naprawdę świętować w tym roku nie ma za bardzo niczego.

   Po pierwsze- data chrztu Mieszka I jest sporna i raczej prawdziwszy jest rok 964 lub 967 niż ten oficjalnie dziś świętowany. Różne daty podawane są przez kronikarzy łącznie z mylnymi informacjami dotyczącymi zaślubin z Księżniczką Dobrawą czy też Dąbrówką.

   Po drugie- Mieszko traktował chrzest dość instrumentalnie i potrzebny był mu raczej do tworzenia sojuszy niż wynikał z jego własnego przeświadczenia.

   Po trzecie- na dobrą sprawę chrystianizację prowadził i wspierał dopiero jego syn Bolesław Chrobry a i to nie szło mu sprawnie. I tu o dziwo, zapis z Kroniki Gala Anonima „ zrodzony z ojca poganina” - sugeruje, że albo Mieszko I wrócił do wiary swych ojców albo też chrztu tak naprawdę w ogóle nie było. Czy ktoś zadał sobie pytanie czemu to Mieszko I nie został świętym podobnie jak władcy, którzy wprowadzali chrześcijaństwo w swych krajach? Bo tak faktycznie nigdy chrześcijaninem chyba nie został.

   Po czwarte- Nie mogło być mowy o wprowadzeniu chrześcijaństwa w kraju Mieszka skoro za Bolesława Chrobrego w Kraju Polan było 12 lub 13 misjonarzy- duchownych i dopiero z Bawarii ściągał misjonarzy do nawracania pogan.

   Po piąte- Pierwsi Piastowie dość instrumentalnie traktowali „nową wiarę” jako płaszczyznę sojuszy lub sposób na podniesienie prestiżu własnego oraz rangi swego państwa. Zawsze jednak z dystansem do hierarchii kościelnej widząc w niej zagrożenie i jak się okazało w sporze Bolesława Szczodrego z Biskupem Stanisławem – słusznie. Pamiętajmy , że czasy pierwszych Piastów to narastający konflikt o inwestyturę pomiędzy władza świecką a papiestwem.

    Czyli co mamy świętować? Domniemany chrzest Mieszka I i jego drużyny? Symboliczną datę powstania naszego państwa?
Ziemie Polan a szerzej biorąc obecnej Polski były przecież zamieszkane wcześniej i jakoś zorganizowane. Jak donosili wysłannicy Karolingów na ziemie słowiańskie istniały dość silne organizmy plemienne, liczne grody, których nazwy dopasowują się do istniejących do dziś miast i miasteczek.
Wprowadzenie chrześcijaństwa na ziemie polskie też miało swoje miejsce już wcześniej a mianowicie kraj Wiślan był chrystianizowany przez misjonarzy kościoła wschodniego i to z lepszym powodzeniem niż później robili to Niemcy z pomocą oręża.

   To nie chrześcijaństwo wciągnęło nas w sferę zachodnio- europejskiej cywilizacji bo państwo Polan już wcześniej było powiązane z Cesarstwem i poprzez małżeństwa i koligacje z dworami zachodnimi ten związek się utrwalał a chrześcijaństwo jedynie to przypieczętowało.

    A co tam. To przecież drobiazgi.

Świętujmy!

    Pamiętajmy jednak, że zalążki Państwa Polskiego istniały już dużo wcześniej i sami nasi pra,pra…. Dziadowie sobie to wywalczyli i że na chrześcijaństwo zostaliśmy niejako skazani choć nie do końca z dobrym dla naszego Państwa skutkiem, ale innego wyjścia NIE BYŁO!


   Dla adwersarzy. Nie cytuję tu kronikarzy ani historyków bo i nie miejsce do tego. Każdy jak ma trochę ochoty i leży mu na sercu poznanie historii swego kraju weźmie do ręki „Polskę Piastów” (trochę przestarzałe informacje ale oddaje klimat tych czasów) lub inne książki, a nawet może sięgnąć do wiedzy internetowej.  

niedziela, 21 lutego 2016

Samozadowolenie władzy.

   Długo zastanawiałem się nad takim pewnym zjawiskiem. Widocznie nie jestem biegły w dociekaniu prawdy lub niedouczony by szybko utrafić z diagnozą. Cóż, przyznać trzeba , że na niewielu rzeczach się znam.

    Dociekałem jednak skąd bierze się ten błogi stan samozadowolenia w ekipie sprawującej obecnie władzę. Ci ludzie mimo iż popełniają gafa za gafą, błąd za błędem, blamaż za blamażem są w pełni zadowoleni ze swoich działań.

    Totalna niekompetencja i nieznajomość dziedzin którymi się zajmują zupełnie im nie przeszkadza mieć wysokie zdanie o sobie. Przykłady? No cóż są ich już setki. Minister MSWiA mianuje Komendanta Głównego Policji, potem go odwołuje, popełnia błędy kadrowe w innych instytucjach mu podległych wywołując bałagan i paraliż służ odpowiedzialnych za nasze bezpieczeństwo, Minister Spraw Zagranicznych nawet nie kryje swej niekompetencji przyznając w wywiadzie, że nie jest dyplomatą, pisze listy w których ośmiesza siebie i cały rząd, Minister MON wykazuje nadgorliwość w badaniu katastrofy smoleńskiej choć już dawno jest wyjaśniona, składa kwiaty na grobach bandytów i zbrodniarzy, manipuluje przy kontraktach na zakup śmigłowców dla Polskiej Armii itp., Beata co chwilę międli te same zdania bez konkretów, wygłasza mowę w Brukseli mówiąc, że nic nie mówi, Poucza doświadczonych i przychylnych Polsce polityków USA i tym samym obraza ich podważając ich ocenę sytuacji, Minister Zbigniew Z. ( od zera) mimo iż już raz pełnił tę funkcję tak naprawdę nic się nie nauczył, dalej chce pouczać wybitnych prawników, instytucje zrzeszające sędziów, adwokatów, radców prawnych wykładowców prawa, konstytucjonalistów itp. O minister Kempie to już w ogóle nie ma o czym mówić, sama mieni się prawnikiem choć prawnikiem nie jest, podobnie z p. Dudą, który bije ostatnio rekordy bufonady i narcyzmu.

    Skąd taka dobra opinia o sobie gdy wszyscy na około mówią i to coraz głośniej, że działania są złe, że szkodzą nie tylko wizerunkowi ale i realnej pozycji Polski w świecie,znowu jesteśmy krajem problemem, nieprzewidywalnym i bez wizji współpracy,  dla wszystkich innych państw w Europie. 
Przecież wyznawanie wiary smoleńskiej nie tłumaczy wszystkich ich zachowań. Owszem łączy ich ta więź religijna ale skąd to nastawienie, że wszyscy wokół są źli a jedynie oni mają licencję na prawdę i słuszność. Zero samokrytyki.

   I tak zastanawiając się nad tym zjawiskiem wpadłem na ciekawy artykuł z zakresu psychologii o tzw. efekcie Krygera- Dunninga.  

Nie siląc się na opis zjawiska zacytuję za Wikipedią: 

 „ Zjawisko to zostało opisane i udokumentowane przez Justina Krugera i Davida Dunninga z Uniwersytetu Cornella.
Kruger i Dunning zwrócili uwagę na liczne wcześniejsze badania, które zdają się sugerować, że w przypadku zdolności tak różnorodnych jak obsługa pojazdów mechanicznych, gra w szachy czy tenisa, „ignorancja częściej jest przyczyną pewności siebie, niż wiedza” (jak to ujął Charles Darwin). Postawili oni hipotezę, że w przypadku zdolności, którą każdy może posiąść w większym lub mniejszym stopniu:
1. Osoby niekompetentne zwykły przeceniać swój własny poziom zdolności.
2. Osoby niekompetentne nie potrafią ocenić prawdziwego poziomu zdolności u innych.
3. Osoby niekompetentne nie potrafią ocenić prawdziwego poziomu swoich zdolności.
4. Jeśli mogą być przeszkolone, aby znacznie poprawić swoje osiągnięcia, osoby te potrafią zauważyć i przyjąć do świadomości swoją wcześniejszą niekompetencję.”


    I tak to jest z naszymi obecnie rządzącymi u nich samoocena jest odwrotnie proporcjonalna do kwalifikacji i umiejętności. Gdy popełniają błędy i wychodzi to na jaw to zwalają winę na poprzedników lub inne ( tajemnicze ) siły. Jedyną rzeczą jaką mogliby zrobić by wyjść z tego stanu to dokształcanie ale …. no przecież oni są w swym przeświadczeniu najmądrzejsi a nikt inny nie zmusi ich do tego. Nawet prezes bo on akurat nie jest tym w ogóle zainteresowany. 

   Wychodzi na to, że ci ludzie potrafią jedynie wszystko zniszczyć. Poprzez swą niekompetencję zachowują się jak słoń w składzie porcelany, czego się nie dotkną to rozwalą, nic nie tworząc.

   Może  faktycznie hasło z kampanii wyborczej „Polska w ruinie” to nie była diagnoza stanu kraju a jedynie obietnica wyborcza, którą nota bene idealnie wcielają w życie. 

sobota, 20 lutego 2016

Na kolanie pisane.



    Jakże to miało być pięknie, jakże to miało być wspaniale.
Gęby pełne frazesów, obietnic i zapewnień. Wspaniałe przemówienia Dudy i wymachiwanie teczką ponoć gotowych ustaw przez jęczącą Beatę. Tu dygresja- wyjaśnienie. Jęcząca- myślałem na początku , że to tylko wada wymowy problem z dykcją ale tak naprawdę jak się okazało to wymowa Beaty S. jest podyktowana li tylko tym, że nie ma za bardzo nic do powiedzenia. Ot, powtarza te same sformułowania po kilka razy w ciągu swoich wystąpień a reszta to ogólniki nic nie znaczące pustosłowie. Tak faktycznie nie może ona sobie pozwolić chyba na nic konkretnego bez akredytacji prezesa więc międli w kółko to samo.

    Wracając do tematu. Sądziłem, że po konwencji programowej PiS i po buńczucznych zapowiedziach z kampanii wyborczej, że jednak formacja ta ma w zanadrzu tzn. tej słynnej teczce Beaty gotowe ustawy a przynajmniej te które realizowały bu obietnice wyborcze. Pamietam jak na zarzuty ekspertów odpowiadano, że pieniędzy na wszystko wystarczy, że wszystko jest dokładnie policzone.
   Jak się okazuje teczka była tylko chwytem marketingowym a środku pusto. To wygląda tak jakby sami nie byli przekonani o swoim zwycięstwie tak do końca.

   Dziś gdy wyszło szydło z worka i wyborcy powiedzieli „sprawdzam”, nadszedł czas na prezentacje tych niby gotowych ustaw. Nie było ich! Te projekty, które obecnie trafiają do sejmu są pisane na kolanie w pośpiechu, bez wyliczeń, bez analizy kosztów i zagrożeń dla budżetu, bez pomysłu a co najgorsze dziurawe jak ser salami.
    Program 500+ - sztandarowy dla PiS bo dał im zwycięstwo w wyborach, widać , że tworzył się dopiero po zwycięstwie wyborczym. Barak wyliczeń jego kosztów spowodował pilne szukanie pieniędzy w budżecie i oszczędności poprzez cięcie wydatków na instytucje. To okazało się za mało.     Wprowadzono podatek, choć zapowiadany w wyborach, od banków ale jak się okazuje pisana na kolanie ustawa spowodowała po zaledwie dwóch tygodniach od wejścia w życie obawy, że nie wpłynie tyle pieniędzy ile zakładano a przy okazji pogrąży się nasze rodzime banki. Zachodnie instytucje wpadły na pomysł obrotu usługami finansowymi w których klient podpisuje umowę nie z oddziałem w Polsce ale z centralą za granicą tym samym podatek nie będzie płacony w RP tylko w kraju centrali banku, bo tam jest świadczona usługa. Tym samym banki płacące w kraju podatek stają się niekonkurencyjne.
   Podatek wprowadzony od hipermarketów okazał się podatkiem ponoszonym przez wszystkie sieci handlowe w Polsce i o ile duże sieci zagraniczne dadzą sobie radę przenosząc koszty na klientów i dostawców o tyle polscy właściciele sklepików należących do sieci franczyzowych nie będą w sanie w żaden sposób konkurować ponosząc dodatkowe obciążenia.

   Ustawa niosąca pomoc tzw. frankowiczom okazuje się, że przynosi więcej szkody niż pożytku osłabiając złotego do poziomu nie notowanego od lat. To nie koniec niespodzianek.

   Projekty innych zapowiadanych zmian są odkładane ad acta jak np. obniżenie wieku emerytalnego lub przybierają karykaturalne formy np. darmowe leki dla osób 75+.

   Wszelkie działania legislacyjne są prowadzone ad hoc i duży szacunek dla ministra finansów, który co jakiś czas naraża się swoim szefom, wypowiadając swoje zastrzeżenia- ale to nic nie da.
Rząd by mógł się utrzymać musi działać, byle jak ale musi dać coś ludziom teraz, już, zaraz. 
Potem się będziemy martwić jak to poprawić i jak z tego wybrnąć- taka jest dewiza obecnych działań rządu – totalna partyzantka i chaos. A całe to zamieszanie ma jeszcze jedną dobrą dla rządzących cechę- jak to mówią „w mętnej wodzie ryby się łowi”. Gdy opozycja jest zajęta krytyką ustaw i programów PiS otoczenie nowej władzy przejmuje zarządy spółek skarbu państwa, agencje i urzędy publiczne. To nic, że przez osoby nawet skompromitowane. Jednym się uda i nikt nie zauważy a inni mają pecha i dziennikarze ( hieny lewicowe ) wyłapią delikwenta, nagłośnią i trzeba decyzję cofnąć. Nie tu to uda się gdzie indziej, przy większym zamieszaniu- taka jest obecnie polityka kadrowa władzy- upchać swoimi ludźmi wszelkie decydenckie stołki i to nic, że są niekompetentni, skompromitowani ale byli lojalni wobec władz partii więc coś im się należy. BMW- bierny, mierny ale wierny.

   Gmeranie w naszych kieszeniach , bo przecież podnoszenie podatków i opłat to nic innego jak wyciąganie pieniędzy z naszych kieszeni jest podyktowane szlachetnym i wzniosłym programem 500+. Hasło dające zwycięstwo w realizacji jest jedną wielką pomyłką. Celem tego programu jest podniesienie dzietności rodzin i ich wsparcie jednak w kształcie jak jest obecnie całkowicie rozmija się z zakładanymi celami.
   Miało być „na każde dziecko” ale jest na drugie- cóż będzie niby taniej ale to jednocześnie podważa całą idee tego programu bo przecież żeby było drugie musi być to pierwsze a na to akurat pieniędzy nie ma. Wykluczonych zostaje ponad 3 mln dzieci (?!) i to tych z najuboższych rodzin wchodzących często w życie rodzinne. Dodać należy, że pieniądze będą wydawane bez górnych kryteriów dochodowych czyli jeśli rodzina z dwojgiem dzieci posiadająca dochody nawet ponad 10 tyś miesięcznie otrzyma 500 zł podobnie jak i rodzina na skraju ubóstwa. Czy te 500 zł zmobilizuje rodzinę o wysokich dochodach do posiadania następnych dzieci? Nie. Bo ich przecież byłoby na to stać i bez programu 500+. Podobnie jak z młodymi małżeństwami, które pragną mieć dzieci ale brak im na to mieszkania, stabilnej pracy a 500 zł przy kosztach utrzymania 4-ro osobowej rodziny to kropla w morzu potrzeb. Nie zachęci raczej nikogo do dzietności.

   Aby zwiększyć przyrost należy podejść do sprawy systemowo. Te same pieniądze wyłożone w sprawny system spierania dzietności rodzin, w pomoc młodym ludziom decydującym się na potomstwo i pomoc w jego wychowaniu dałaby większy efekt. Można by wykorzystać już istniejący program KARTA DUŻEJ RODZINY jako bazy wyjściowej dla wspierania rodziców w wychowywaniu potomstwa. Wystarczyło poszerzyć krąg adresatów programu i wprowadzić dalesze udogodnienia dla osób należących do programu. Prawdopodobnie byłoby lepiej i efektywniej. A tak w ogóle to czas by zając się podniesieniem poziomu życie ludzi. Bo nikt nie zdecyduje się na dziecko jeśli wiąże koniec z końcem pracując po 180-200 godzin miesięcznie za 1400 zł. Musiałby być chyba masochistą i człowiekiem nieodpowiedzialnym- nawet te 500 zł nie poprawią jego poziomu życie by żyć godnie bo czasu na wychowanie i tak mu będzie brakować. Czy nie lepiej byłoby wprowadzić stawki minimalne -10 zł netto, podnieść płacę minimalną do godziwego poziomu, zwiększyć kwotę wolną od podatku ( Trybunał Konstytucyjny już dawno się o to upominał) , stworzyć system wspierania powstawania nowych miejsc pracy. Te same pieniądze byłyby efektywniej wykorzystywane. Jest jeszcze inne kwestia gdzie mają wychowywać swoje dzieci (beneficjenci Programu 500+) obecni trzydziestolatkowie bo jak na razie większość z nich mieszka jeszcze z rodzicami ( Roczniki statystyczne z ostatnich dwóch lat)? Państwo PiS mówi – Rodźcie dzieci my wam damy 500 zł i martwcie się sami co dalej. Nie jest to żadna zachęta.

   Gdy wszystkie braki tego programu zaczęły wychodzić na jaw a inne działania rządu okazały jedną wielką lipą to co władza robi?

Zaczyna się powrót do IV RP czyli walka hakami , teczkami, pomówieniami.

   Podgrzewa się emocje ludzi, dzieli, skłóca. Najgorsze jest w tym wszystkim to że nie szanuje się żadnego autorytetu, żadnych wartości, żadnego poświęcenia – niszczy się, gnoi, opluwa.
Robi się z Polski jedno wielkie bagno. Cały świat patrzy na to ze zdumieniem. O co chodzi?
Chodzi o to by przykryć własną niekompetencję, nieudacznictwo i zaciąganie długów przez budżet- to już od stycznia 20 MILIARDÓW ZŁOTYCH! 
   Gdy obcina się budżety instytucji broniących praw obywatela daje się lekką ręką pieniądze na Świątynię Opatrzności Bożej ( Bóg już dawno się jej wyrzekł), na zwiększenie Funduszu Kościelnego ( który dawno powinien zostać zlikwidowany a KK utrzymywać się winien z podatków wiernych jak w normalnym cywilizowanym świecie) na chore pomysły Ojca Imperatora z Torunia i ŚDM w Krakowie.


   I tak dla doraźnych celów wewnętrznych zniszczono, to już się stało w przeciągu zaledwie 3 miesięcy) cały dorobek ostatnich lat. Tyle wyrzeczeń społeczeństwa, lat zaciskania pasa by żyć w lepszym kraju i być dumnym z niego – to wszystko zostało zaprzepaszczone w rekordowo krótkim czasie. Ale do władzy to nie dociera oni prezentują Efekt Krugera- Dunninga.
Tylko tak można wyjaśnić ich samozadowolenie z tworzenia tego bagna.
Smutne to. 

piątek, 19 lutego 2016

Lech Wałęsa- SZACUN.

Dziś krótko i na temat.

   Piszę dziś tą swoją opinię bo szum informacyjny jest duży a przyzwoitość nakazuje mi zabrać głos tej sprawie. Nie można przejść obojętnie obok niszczenia człowieka i to człowieka symbolu jakim jest dla całego świata Lech Wałęsa.

   Nigdy nie byłem jego zwolennikiem. Uważałem go za bufona i narcyza co przy jego wykształceniu powodowało śmieszność ale…
To co obecnie dzieje się wokół tego człowieka to nagonka zmierzająca do zdyskredytowania go jako przewodniczącego Solidarności, jako człowieka który stanął na czele i „porwał” 10 mln Polaków w ruchu sprzeciwu społecznego dla bądź co bądź władzy totalitarnej- komunizmu.
To nie „w kij dmuchał”, on stał się wtedy symbolem walki w władzą, która czasem w bezwzględny sposób obchodziła się z oponentami a pamiętać należy, że obok tego, że był związkowcem był też i ojcem, miał rodzinę na utrzymaniu i za swoich bliskich ponosił odpowiedzialność ( nie to co Jarosław Polskęzbaw).

   Dla mnie Wałęsa to symbol zmian, symbol przeprowadzenia Polski przez transformację ustrojową, upadku komunizmu i nic tego nie zmieni. Jest większym symbolem niż JP II ze swoją polityką zamiatania pod dywan pedofilii i afer finansowych.

Czy Lech podpisał lojalkę czy też nie – NIE MA TO DLA MNIE ŻADNEGO ZNACZENIA!

   Swoją droga wiem jak powstawały akta osobowe TW. Byli tacy co faktycznie donosili, byli tacy co nie wiedzieli, że donoszą i że mają teczki założone, byli tacy którym zakładano teczki TW choć nigdy nie mieli nic wspólnego ze SB a informacje które rzekomo przekazywali pochodziły od innych źródeł a byli i tacy, którzy donosili ale nic nie podpisywali i nie zakładano im żadnych teczek ( informacje od nich przypisywano innym ). T wszystko nie jest takie proste jak się wydaje, zwłaszcza, że służby prowadziły grę, swoją grę o istnienie.

   Czy nikogo nie zastanawia fakt, że niby Wałęsa współpracował z SB i był internowany a Jarosław Polskęzbaw, który nie współpracował – nie? To może dlatego dziś mamy taką swoistą zemstę po latach.

   Dodatkowym aspektem całego tego szumu jest przykrycie nieudolnych rządów. Co rusz to wpadka, blamaż i totalna niekompetencja. Trzeba rzucić coś ludziom „na pożarcie” a gdy zajmą się sporami wobec tematu budzącego emocje, można dalej uprawiać swoją amatorszczyznę.



    Lech Wałęsa to może nie Człowiek z Żelaza, może nie Człowiek z marmuru ale człowiek z krwi i kości- człowiek- symbol! I takiemu należy się SZACUNEK I UZNANIE dla tego co zrobił w swym życiu.   

niedziela, 7 lutego 2016

Na zachód- tam jest cywilizacja!

   Nie tak dawno, przy okazji wyborów parlamentarnych, na jednym z portali zgorzeleckich pokazało się zdjęcie mapy Rzeczpospolitej Obojga Narodów gdzie niby sięgała od morza do morza z komentarzem jakoby p. Premier Kopacz była przeciw powrotowi Polski do potęgi kraju sprzed wieków. Hmm… fajnie by było gdyby faktycznie tak było( chodzi o obszar kraju). Prawda jednak była zupełnie inna- wystarczy zajrzeć do podręczników historii.
Twórca wpisu zapomniał jednak dodać, że mapa ta jest dziwnie pokolorowana w różnych rejonach tejże „potęgi” , gdyby zechciał to wyjaśniać to okazałoby się, że część tych terenów to jedynie państwa składające hołd lenny lub uznające zwierzchność Rzeczpospolitej. Sprawy jeszcze bardziej się komplikują gdy zaczniemy dociekać na ile ta zwierzchność była faktyczna a na ile służyła tylko doraźnym celom politycznym lenników. Bo jak się okazuje, Korona nie miała żadnego pożytku z tego wasala.

  Pamiętam jak byłem na wykładzie dotyczącym Unii Lubelskiej na UJ. Ja świeżo upieczony maturzysta z wiedzą naładowaną w liceum usłyszałem z ust wykładowcy tezę że unia lubelska doprowadziła do upadku I Rzeczpospolitej.
   Jak to? O co chodzi? Przecież powiększyliśmy swoje terytorium, pokonaliśmy zakon krzyżacki, stworzyliśmy jedną z największych w Europie dynastii, byliśmy mocarstwem!
Powoli w czasie trwania wykładu całość zagadnienia i problemu zaczęła pojawiać się w innym świetle.
   
    Wykładowca ( nie pamiętam już nazwiska profesora bo to przecież minęło 32 lata) krok po kroku rozwiewał moje i innych słuchaczy wątpliwości.
Jaka to dynastia? Jagiellonowie dziedziczyli w Wielkim Księstwie litewskim tron natomiast w Koronie musieli zabiegać o to u magnatów i szlachty ( przywileje Koszyckie) a to nie było już takie łatwe bo za każdym razem pojawiały się żądania coraz większych przywilejów i korzyści.
Powiększył się obszar, ale ten że obszar to w większości nie zamieszkane puste przestrzenie, należy przy tym dodać, że Księstwo Litewskie było uboższe i ekonomicznie doprowadziło do rozproszenia ekonomicznego Korony. Na puste tereny, żyzne ziemie zaczęła ściągać polska szlachta ze swoją tradycją, religią i ludźmi co doprowadziło do zubożenia miast w Koronie i wzrostu wyzysku chłopstwa. Szlachcie litewskiej i ruskiej nadano podobne przywileje jak polskiej. To doprowadziło do dramatycznych napięć pomiędzy rdzennymi mieszkańcami a przybyszami z Korony. Zasiedlone tereny to urodzajne ziemie które dostarczały zboża, owszem staliśmy się „spichlerzem Europy” ale jednocześnie szlachta czyli rycerze i obrońcy stali się rolnikami. Wyrastały majątki, bogactwo i możnowładztwo zainteresowane obroną tylko wtedy gdy chodziło o ochronę ich własności. Stać ich było na własną milicję, własnych żołnierzy ale do obrony przed zakusami sąsiadów lub poborców podatkowych. Nie jeden raz zdarzało się z z obozu pospolitego ruszenia rejterowano bo zbliżały się żniwa czy sianokosy. „ Nie zginie Rzeczpospolita przez te dwa tygodnie” to zdanie wypowiedziane przez Kmicica w „Potopie” obrazuje jak bardzo zmieniła się świadomość polskiego rycerstwa- szlachty. Cóż z tego ze dysponowaliśmy bitną armią, później słynną husarią, przed siłą której drżały największe potęgi ówczesnego świata, gdy na jej utrzymanie nie miał kto łożyć. Król prze każdą wojną musiał zabiegać o daninę do królewskiego skarbca.
   Unia Lubelska i następne wciągnęły Polskę w orbitę działań na wschodzie, w niekończąca się wojnę o granice w Tatarami, Turcją, Rosją. To ciągły drenaż majątku i sił ekonomicznych Korony. Zapomniano wtedy o zachodnich ziemiach słowiańskich na pomorzu, na Śląsku gdzie wymierająca dynastie piastowskie zastępowano czeskimi i niemieckimi. Żadnego wsparcia dla Słowian zachodnich wypieranych ekonomicznie przez żywioł niemiecki i duński.
    Polska powoli odwracała się od Europy zachodniej a pogrążała się na wschodzie i południu.
Jedynie królowa Bona starała się przywrócić blask tronu królewskiego ale jej wysiłki niestety nie spotkały się ze zrozumieniem- chyba wyprzedzała swoje czasy. Nie była w stanie pokonać typowo polskiego myślenia „tu i teraz a po nas choćby potop”. Jako przedstawicielka zachodu nie rozumiała, jak można działać na niekorzyść państwa i króla w obronie tylko swego majątku. Jej działania na rzecz wzmocnienia pozycji króla ( Zygmunta Starego ) a więc odbieranie królewszczyzn, usprawnienie aparatu podatkowego, wsparcie mieszczaństwa zakończyło się „wojną kokoszą” i upadkiem jej ambitnych planów. Ona miała świadomość, że tzw. Hołd Pruski (1525r. ) jak i pozostałe hołdy lenne to tylko wybieg polityczny przed silniejszym sąsiadem ale nie rodzi w sumie żadnych konsekwencji. 
   Cóż z tego, że lennicy oddawali cześć Koronie jak z daninami już bywało różnie a o wsparciu orężem gdy zachodziła potrzeba to już w ogóle można było wróżyć z fusów czy nadejdzie. Polska od morza do morza to pięknie brzmi ale fakty są takie, że w utrzymanie takich granic Rzeczpospolita angażowała swoje siły nad miarę- to był początek końca. Kolos na glinianych nogach. Do tego wszystkiego Kościół katolicki prowadzący misję nawracania rdzennej ludności prawosławnej prowadził do buntów chłopstwa i szlachty ukraińskiej wyznającej prawosławie. Brak spokoju na granicach i wietrzne spory wewnętrzne – to faktyczny obraz Rzeczpospolitej międzymorza. Nic to, że zdobyliśmy Moskwę (1612r.) gdy nie byliśmy w stanie jej utrzymać. Coraz częściej stać nas było jedynie na chwilowy zryw a nie na kształtowanie jakiejś długotrwałej polityki. Odrzucano wzory docierające do nas z zachodu a pogrążano się we wschodniej modzie na zwyczaje, stroje , broń. Stworzono nawet mitologię by móc utrzymać status quo – sarmatyzm i ideę przedmurza chrześcijaństwa. Choć niczemu praktycznemu nie służyły ale poprawiało to samopoczucie pogrążającej się w warcholstwie szlachcie.
   To jak bardzo glinianym był ten kolos może świadczyć Potop Szwedzki, kraj zalały obce wojska, zdemolowały go ograbiły a król „niby mocarstwa” nie był w stanie przeciwstawić się temu. 

   Wyparliśmy Szwedów, choć tak naprawdę to oni byli zainteresowani jedynie łupami i zrzeczeniem się praw do tronu Szweckiego. Szlachta polskim zwyczajem odśpiewała „ Nic się nie stało, Polacy nic się nie stało” i wróciła do swoich przywar. Żadnej nauki, żadnego zastanowienia. Już wtedy czas było na wyciągnięcie wniosków ale… nie dotarły do świadomości nowinki techniczne, nowa broń i nowe strategie. Czas husarii się kończył ale … panowie szlachta tego nie widziała bo to zachodnie to jakieś i takie nie nasze.

   Gdy ktoś pokazuje mapy potęgi Polski to trzeba zawsze mieć na uwadze, że mamy manierę do wielkości ale … patrzeć trzeba pod nogi, po czym się stąpa. Choćby największe imperium upadnie gdy brak mu fundamentów. Dodam, że fundamentami na pewno nie są wartości chrześcijańskie- tak dla przypomnienia dodam.
   Fundamentem musi być siła ekonomiczna i wizja racjonalna mierzona na miarę możliwości.
Na nic pozorna potęga i przewodnictwo nad innymi krajami gdy nie ma się argumentów by swą pozycję uzasadniać. Mitologia to za mało zdecydowanie.

   Obecnie słyszę o powrocie do polityki jagiellońskiej. Jakiej??? Ten ktoś kto wygasza takie poglądy to chyba ma jakieś omamy. Nie ma takiej drogi. Nie ta rzeczywistość. Nie jesteśmy w stanie zainteresować taką wizją ani Ukraińców, ani tzw. Trójkąt Wyszehradzki. Nie ma takiego odzewu a i pozycja Polski od października ub. roku gwałtownie się obniża.
   Coraz mniej mamy do zaoferowania, przestajemy być graczem w polityce Europejskiej a stajemy się znowu problemem Europy. Odsuwamy się od niej. Mamy do wyboru wschód lub zachód. Innego wyjścia nie ma- czy ta prosta alternatywa jest zbyt skomplikowana intelektualnie dla rządzących?
Polityka balansu jaką chciał uprawiać Lech Kaczyński to mrzonka, blef intelektualny i szkodliwy dla interesu kraju.
   Balansować można gdy jest się graczem mającym asy, karty przetargowe a my ich nie mamy a te które mamy rzuciliśmy niedawno na stół, bo się rządzącym nie podobały czyli demokracja, sojusz i dobra współpraca z Niemcami. W chwili obecnej nie mamy nic.
    Polityka balansu poniosła już raz klęskę w 1939 roku, też tylko dlatego, że byliśmy za słabi. Nie można popełniać znowu tego samego błędu.


    Cały ten dzisiejszy tekst ma pokazać, że jedynym i właściwym kierunkiem w jakim winna podążać Polska to kierunek zachodni, bo tylko tam jest nasza szansa na rozwój i trwałość państwa. Musimy znowu odzyskać wiarygodność państwa przewidywalnego by być graczem w tym gronie a jak na razie … od zaledwie kilku miesięcy tracimy to co uzyskaliśmy przez parę ostatnich lat. Czy ktoś zrozumie, że nic nam się nie należy tylko dlatego, że „jesteśmy”. Musimy współpracować, musimy coś zaoferować by też i otrzymywać- to taka prosta wymiana. Niby prosta ale jak się okazuje nie dla wszystkich. Wolimy warcholić, jątrzyć, dzielić społeczeństwo, obrażać sąsiadów, wypominać im krzywdy z przeszłości i oczekiwać, że cała Europa i USA będą tym zachwyceni i będą zabiegać o nasze względy- śmieszne.

sobota, 6 lutego 2016

Bieszczady, ach...

Bieszczady! - PIĘKNE BIESZCZADY!

   Wspaniała kraina, zapierające dech w piersiach widoki, urokliwe przysiółki pośród porośniętych lasem gór. Dziewicza przyroda nie zadeptana jeszcze przez turystów. Ustronia gdzie cisza taka, że można słyszeć własne myśli oraz POŁONINY- coś unikatowego na miarę całej Europy- tam człowiek czuje się wolny. Magia połonin powoduje, że wspinając się na nie gdzieś po drodze zostawiamy wszystkie swoje problemy, „wszystko co nas męczy”- Tego nie znajdziemy w Tatrach, Karkonoszach, Fogarach ( to znam z autopsji) czy innych górach.

   Często przeglądam zdjęcia umieszczane przez znajomych na fb przedstawiające to piękno.
Tak ciagle tęsknię za Bieszczadami, ale …
Nasuwa się jednak powiedzenie Naczelnika Piłsudskiego „ … piekny kraj, tylko ludzie k...wy”. No nie tak drastycznie bym to opisywał bo tak drastycznie w rzeczywistości nie jest a i kontekst nie ten. Jednak to co sprawia, że mimo wszystko cieszę się, że wyjechałem z Bieszczad to fakt, że tam można się „udusić”.
Tam wciąż króluje świadomość I poł. XX wieku. Tam pan, wójt i pleban rządzi.

   Pan- ktoś bogatszy, który zatrudnia ludzi jest swego rodzaju władcą i dysponentem życia swoich pracowników. Bardzo mała ilość firm powoduje, że ludzie muszą się podporządkować pracodawcy- pełna dyspozycyjność, minimalne wynagrodzenie ( nawet poniżej minimalnego), zgodność przekonań politycznych i … chodzenie do kościoła.

   Wójt- czyli przedstawiciel władzy. Toż to Pan i Władca, nie ważne czy samorządowiec czy urzędnik państwowy. To przed nim trzeba czapkę zdejmować, kłaniać się mu i o jego względy zabiegać, bo przecież nie wiadomo kiedy trzeba będzie się w jakiejś sprawie udać do NIEGO by coś załatwić.

   Pleban- Ten to już ma wszystkich „pod sobą” ( czasem w cudzysłowie a czasem dosłownie). Tak naprawdę to przedstawiciel kościoła rządzi tam na wszystkich szczeblach. Ma przewagę nad  Panem i Wójtem- bo to on co niedziela wygłasza kazanie i to on wskazuje co jest „słuszne” a co nie, co należy pochwalić a co nie, kto jest dobry a kto wróg. Z plebanem nikt nie zadrze, owszem zdarzają się przypadki, że zazdrosny mąż obije twarz plebana gdy ten sypia z jego żoną- ale to „cicho sza”- ot, takie „porachunki między facetami”. Wszyscy wszystko wiedzą ale nikt głośno nie powie, lokalna prasa nie napisze, a gdyby nawet to wierne kobieciny w podeszłym wieku staną murem za swym plebanem.

  Gdy pleban sprawuje swą niepodzielną władzę to ni jak by inna niż PiS opcja miała coś do gadania.
Musi rządzić, musi być we wszystkim i musi mieć rację! To nic, że szpital zamkną za długi ale to przecież szpital rządzony przez PiS czyli „właściwy” a lewacy nie chcą dalej ładować pieniędzy w źle zarządzaną jednostką. Drżyjcie – pleban i wójt już idą w odsiecz!
Dziwne, to układy. Pleban rządzi tam całym światem.
A przecież nie tak daleko, bo tylko 30 min. drogi ze stolicy Bieszczad, przez Radoszyce” wjeżdża się do Słowacji a tam świat już inny. Słowacja przeżyła boleśnie rządy plebana. To ksiądz Tiso zainicjował powstanie pierwszej Republiki Słowacji , która nota bene w 1939 razem z III Rzeszą najechała na Polskę i jej wojska dotarły do Sanoka. - w Bieszczadach o tym „cicho sza”. Słowacy po tychże rządach plebana mają taki uraz, że dziś więcej obywateli wierzy w UFO niż chodzi do kościoła.
Ten przykład do czego prowadzi zwierzchnia władza plebana nie dociera do ludzi w Bieszczadach i nie tylko bo to przecież jest problem całej „ściany wschodniej”.

   Mam wielu znajomych ( może miałem do dziś) w Bieszczadach, rozmawiam z nimi i wiem, że tak faktycznie myślą inaczej ale… Mam też rodzinę, ale oprócz niej to trudno jest znaleźć kogoś kto nie tylko prywatnie może deklarować inne preferencje polityczne a oficjalnie „musi mieć inne stanowisko”. „ No, wiesz Marek ja  tu żyję, mam dzieci, dom do spłacenia- muszę” - tak często słyszę. Fakt- środowisko małe – w jednym końcu miasta kichniesz a w drugim krzykną „ na zdrowie”. Nie da się być TAM niepokornym a jeśli nawet to trudno, bardzo trudno! Chyba, że jest się jest bogatym jak jeden z moich naprawdę bliskich znajomych, który kwituje wszystko „ mam ich w d...e , żyję swoim życiem a innym wara od tego”- ale on sobie może na to pozwolić.

   Czyja wina, że „ściana wschodnia” to taki zaścianek? To wina Tuska!
Ach, chciałoby się powiedzieć ale nie jest to takie oczywiste. To raczej długoletnich zaniedbań. Źródła ich to już czasy zaborów i nierównomiernego ich rozwoju. II Rzeczpospolita próbowała to nadrobić budując COP ale nie zdążyła. Komuniści też jakoś zbagatelizowali ten rejon kraju zajmując się „ziemiami wyzyskanymi” a III RP to już różnie bywało. Jednak różnice w rozwoju przekładają się również na mentalność mieszkańców i ich preferencje polityczne. Zgnuśniałymi i „zaczadzonymi” środowiskami łatwiej sterować- wystarczy dobra ambona i radio RM.

   Jednak cywilizacji nikt nie powstrzyma i wolna , swobodna myśl dotrze i tam w te malownicze tereny a gdy się to stanie- będą one perłą w koronie naszego kraju, bo na razie jest tam duszno.
Trzeba tylko przetrwać te cztery lata manipulacji. Bo pierwsze sygnały już z dochodzą, że „Nie tak miało być.” Cóż, dotarło, że pleban nie ma racji?

    Ludziska z Bieszczad! Macie coś co Was uleczy! POŁONINY!

Zbliża się wiosna a gdy nastanie idźcie na Połoninę, usiądźcie na kamieniu, odetchnijcie pełną piersią, rozejrzyjcie się wokół i zobaczycie- BÓG i pleban to zupełnie inne rzeczy nie mające nic ze sobą wspólnego.

czwartek, 14 stycznia 2016

Pole minowe czyli zakupy z kobietą. Cz. I


Sobotni poranek.
  Małżeństwo po przebudzeniu zasiada do kawy.
Aromat świeżo zaparzonej kawy rozchodzi się po mieszkaniu i miło łechcąc zmysły wprowadza nastrój relaksu i miłego nastroju. On siedząc naprzeciw swej lubej popijając łyk aromatycznego napoju spogląda na swą ukochaną wpatrując się w jej oczy. Idylla.
Na jej twarzy maluje się lekki uśmiech. Naraz pod wpływem jakiegoś impulsu, jej twarz się zmienia, uśmiech staje się bardziej wyrazisty a oczy wpatrzone bezpośrednio w jego oczy.

   - Kochanie… - zaczyna nieśmiało. Jemu przychodzą do głowy myśli dość bałamutne. Może to pod wpływem nastoju przyszła ochota na „coś więcej” niż tylko wspólne picie kawy. Ach. Rozmarzył się i już był gotów do działania, ale nastąpił ciąg dalszy zdania.
- Zbliża się wiosna i tak sobie pomyślałam, że potrzebuję nowego płaszczyka. Wiesz, ten stary już trochę się zużył, a poza tym Irenka (koleżanka z pacy- modnisia) już sobie kupiła. Co ty na to?- dokończyła swoją wypowiedź umilając ją swoim najsłodszym uśmiechem.

   Jemu, no cóż, opadły emocje ( i nie tylko emocje) a myśli zaczęły przebiegać w zupełnie innym rejonie ciała to znaczy w okolicach gdzie przeważnie nosił portfel. Szybko rachuje posiadane zasoby. No coś by się wyskrobało, wymiana oleju i kabli w samochodzie muszą poczekać – pomyślał.
-Tak, Kochanie- powiedział tonem raczej pytającym niż potwierdzającym. Intuicja podpowiadała mu, że to niebezpieczne wyrywać się z jakąś inną odpowiedzią.

   Miał rację. Powoli zaczął być wciągany na pole minowe- zakupy.
- Może dziś pojechałabym pochodzić po sklepach i zobaczyć. - zaczęła nieśmiało acz tonem podkreślającym, że nie wchodzi w rachubę, żadna alternatywa.
- Dobrze kochanie. Dziś faktycznie wolne, żadnych gości się nie spodziewamy ani też nic pilnego nie ma do roboty. Dobrze więc rozejrzyj się. - pojednawczo odpowiedział nie przeczuwając lub raczej usuwając przeczucie niebezpieczeństwa na dalszy plan.
- Fajnie! To może byśmy tak razem pojechali ( to był już cios bezpośredni) i doradziłbyś.- rozwiała wszelkie nadzieje na spokojny dzień.

    Teraz myśli porzuciły już określanie stanu konta, na szybkie szukanie wymówki. No ale co tu wymyśleć tak na poczekaniu. Niestety nie da się.
- Ok. - wyszeptał. To oznacza już tylko jedno- KŁOPOTY.

    Tak to w jednej chwili z idylli zaczął się powoli rozwijać wątek tragedii.

   Ta sama para trzy godziny później. Po przejściu 4 sklepów i stoisk, przerzuceniu kilkudziesięciu płaszczy i płaszczyków- ten ma zły fason, ten za małą stójkę, ten- „ no sam widzisz, dla kogo oni to szyją”, ten kolor ma nie taki. W końcu jest. O ten to muszę przymierzyć!- i jak powiedziała tak zrobiła udając się w kierunku przymierzalni. Facet stoi i kombinuje jak tu się wyłgać od odpowiedzi na sakramentalne pytanie- I jak wyglądam?.
   On już wie, że jest skazany na porażkę, bo na takie pytanie nie ma dobrej odpowiedzi. Każda jest zła.

  Powie- Dobrze. Natepuje riposta- Dla Ciebie to nawet gdybym ubrała worek po kartoflach to powiesz „dobrze”. Nie widzisz, że tu odstaje a tu za ciasny?

   Powie – Źle. To od razu usłyszy- No tak tobie to się nic nie podoba. Pewnie żałujesz pieniędzy bo dla ciebie samochód ważniejszy niż ja. Itd.

   Spróbuje wybrnąć wymijającą odpowiedzią – No , właściwie może być. Nie to nie jest dobre rozwiązanie. Zaraz usłyszy, że nie wiadomo po co go zabierała ze sobą jak w niczym nie może jej pomóc, na niczym się nie zna i w ogóle. Przecież to gołym okiem widać, że na nią nie pasuje ( lub pasuje) a on by tylko chciał mieć święty spokój zamiast jej doradzić, wykrzesać trochę zaangażowania.

   Stoi ten biedaczysko przed przymierzalnią i kombinuje jak by tu przy najmniejszych stratach emocjonalnych wybrnąć z problemu.
Naraz zasłona się odsuwa i wychodzi jego kobieta w płaszczyku

- No i co o tym myślisz?- rzecze. Czy nie pogrubia mnie? - tu już dobija nieszczęśnika ( w tym przypadku wiadomo, że wyrok to już kwestia czasu)
- Co myślę? Ano myślę, że tak wspaniale się dzień zapowiadał.

   Ciąg dalszy już dopiszcie sobie sami na podstawie własnych doświadczeń choć wiadomo, że on tj. mężczyzna znowu poległ.

sobota, 9 stycznia 2016

2015/2016

WITAJCIE W NOWYM ROKU.

    Wszystkim czytelnikom spóźnione ale szczere życzenia spełnienia wszelkich marzeń i planów. Dużo zdrowia i radości w tym Nowym 2016 Roku.

    Ach jak ten czas szybko leci. Im dłużej żyję, tym szybciej czas pędzi. Podejrzewam, że wszyscy tak mamy.

   Dziś ani słowem o polityce. Choć tak naprawdę uciec od polityki jest nad wyraz trudno, bo i czasy są takie, że każda dziedzina naszego życia nabiera znaczenia politycznego.

   Sylwester i Nowy Rok to czas podsumowań i czas planów.

   Ja do tej pory jakoś nie miałem wolnej chwili by dokonać remanentu końcowego 2015 roku ani tym bardziej na planowanie swoich zamierzeń na rok obecny.
Dziś jednak korzystając z wolnej chwili wysilę się na pobieżne może podsumowanie przeszłego roku.

   No, cóż nie mogę powiedzieć że wszystkie plany mi się powiodły, wszystkie zamierzone cele osiągnąłem ale w ogólnym podsumowaniu rok zaliczam do raczej udanych.
Przeżyłem- to już sukces sam w sobie- dziś to wiem, biorąc pod uwagę mój obecny stan.
Tak sobie teraz pomyślałem, że moje osiągnięcia w minionym roku tak naprawdę nie są tylko moje, bo również mojej żony bo razem żyjemy i razem pokonujemy trudności i dzielimy radościami.

To co się udało: mam pracę a więc dochody. Pracuje od czerwca w Niemczech i jakoś tam się mi układa, raz lepiej raz gorzej ale pracuję i to nawet na dobrych warunkach.
Udało nam się wyrwać z codziennego kołowrotu na wczasy na morzem ze stałą ekipą i wspaniale wypoczywaliśmy bawiąc się i korzystając z pogody.
Ciągle zmagamy się remontami w naszym domu i choć pracy przed nami wiele ale powoli coś tam przybywa.
Mieliśmy też wizytę bieszczadników u siebie i choć krótko to trwało było okazję do wspólnych wypraw po okolicy i Łużycach. A , no my byliśmy w Bieszczadach- fakt, że krótko ale te parę dni wizyty u rodziców dla mnie było bezcenne.

   Dumny jestem z naszych dzieci. Córka studiowała w Rzymie przez 5 miesięcy z powodzeniem, syn w wakacje uczył się fizycznej pracy w Niemczech i też podołał ( wytrzymał prawie całe wakacje), Mariuszowi firma internetowa się jakoś rozwija, Konrad znalazł pracę we Wrocławiu a Damian w biurze projektowym w Zgorzelcu. Nie siedzą z założonymi rękami tylko coś robią w życiu- jak się patrzę na młodzieży to takie postawy cieszą.

Co się nie udało.

   Nie udało mi się poprawić mojej sytuacji finansowej na tyle by odetchnąć z ulgą. Choć z każdym mijającym miesiącem jest niby coraz lepiej ale nie przekłada się to na razie na jakieś spektakularne zawołanie-”och , w końcu mogę odpocząć”.
Nie udało mi się zaplanować żadnego wypadu za granicę. No bo przecież wyjazdy do Żytawy, Görlitz czy Gothy to nie można zaliczyć do wyjazdów turystycznych (niestety).

Plany na rok 2016.

   Przeżyć! To podstawa. Coraz gorzej się czuję, serce daje mi się ostatnio we znaki.
Chciałbym zrealizować wspólny wyjazd z wakacyjną ekipą do Barcelony tym razem, a we wrześniu we dwoje na wycieczkę objazdową po Włoszech (Rzym, Florencja, Wenecja). Mam też plany na jeszcze jedno miejsce gdzie chciałbym w życiu być tj. tzw. Ziemia Święta. To jednak jest raczej poza moimi możliwościami finansowymi w tym roku.

   Planuję ukończyć modernizację ogrzewania domu i ocieplenie- to podstawa a co da się jeszcze wysupłać to zobaczymy.
Plany choć może wydawać by się mogło niewielkie zawarte w trzech punktach ale pod względem finansowym to olbrzymi wysiłek i nie wiem jak uda mi się na to zapracować. Zwłaszcza, że i samochód mój zaliczając setki kilometrów będzie wymagał remontu lub też wymiany.

Co z tego nam się uda zrealizować to zobaczymy. Dużo jest jeszcze niewiadomych.

   Mam też jeszcze jedno marzenie, niby proste ale w świetle wyżej wymienionych potrzeb raczej w sferze marzeń pozostaje. Chciałbym w końcu w tym roku powrócić do domu, bez wyjazdów do pracy do Niemiec. Taka rozłąka to nic dobrego. Może dla młodych ludzi to coś fajnego ale dla człowieka, który po latach znalazł „swój dom” to duże wyzwanie. Żadne pieniądze chyba nie są warte rozłąki z ukochanym człowiekiem.

Jednak „mus to mus”

P.S.
   Praca w Niemczech to w sumie też doświadczenie życiowe. Nikt mi już teraz nie wmówi, że w Niemczech jest porządek, że jest dobra organizacja pracy, że Niemcy to pracowity naród i nie lubią Polaków. To stereotypy. Prawda jest trochę inna. Pracuję w dużej firmie obejmującą swym działaniem całą Europę więc przypuszczam, że moje spostrzeżenia są trafne.