niedziela, 5 czerwca 2016

Wspomnień czar – 4 czerwca 1989.


Zacznę trochę wcześniej bo już 2 maja.
   Zostałem wtedy zatrudniony jako przyszły dyrektor ośrodka kultury w jednej z bieszczadzkich gmin. Wiadomo jak to po przyjęciu, odchodząca pani dyrektor przez pierwsze dwa tygodnie zapoznawała mnie z firmą, załogą i w ogóle z całą gminą. Były wyjazdy, spotkania, narady. Minęły szybko te dwa tygodnie i zaczęły się przygotowywania do wyborów.

   Zostałem jako „młody” pracownik wyznaczony do funkcji pełnomocnika na jedno z sołectw. Miałem do przygotowania lokal wyborczy oraz wszystko co się z tym łączy. Wtedy były takie ciekawe czasy, że oprócz spraw czysto związanych z lokalem miałem za zadanie plakatowanie. Pewnego dnia rano dowiedziałem się , że mam przyznany samochód służbowy z kierowcą na dwie godziny i mam jechać w teren. Po co? Przecież nie wypełniałem zapotrzebowania.
   Zaraz wszystko się wyjaśniło- przyszedł sekretarz komitetu gminnego PZPR, przedstawił się i rzucił na stół rulon plakatów wyborczych z kandydatami PZPR do sejmu i senatu- Pan to weźmie i rozklei po gminie, samochód dla pana załatwiłem. A potem zapraszam do mnie na rozmowę.
No cóż wziąłem te plakaty i z kierowcą ( niezapomnianym p. Staszkiem ) pojechaliśmy w teren. Porozklejaliśmy te plakaty.

Po powrocie poszedłem na spotkanie z sekretarzem.
- No wie pan, jest taki układ. Jak chce być pan dyrektorem to musi pan należeć do partii. Tak to już jest.- tak zaczęło się spotkanie. Nie naciskał, że to winno być z przekonania ale podkreślał, że tak już musi być.
Żadnej odpowiedzi ode mnie nie uzyskał i nasze spotkanie dość szybko i oschle się zakończyło.

  Wróciłem do siebie, do biura wku...wiony. Pani dyrektor wiedząc już co się dzieje starała się mnie przekonać swoim przykładem. „ To tylko taka formalność” mówiła – „ Jakoś należę i nic mi się nie dzieje”, ale dla mnie nie było to do pogodzenia. Przecież zrezygnowałem  z lepszej finansowo posady by nie należeć do PZPR i nie wspierać systemu.

   Niech się dzieje co chce. Na drugi dzień w pracy zjawiłem się ze znaczkiem solidarności w klapie marynarki i się zaczęło.

   Najpierw urzędnicy zaczęli patrzeć na mnie jak na UFO, z jednej strony z sympatią z drugiej strony z obawą a wszyscy byli ciekawi jak to się skończy.
Naczelnik Gminy wezwał mnie tego samego dnia na rozmowę. Rozsądny człowiek i nie było krzyków ani jakiś nacisków. Ale
- No wie pan, może ma pan swoje przekonania i ja je szanuję ale w pracy ten znaczek to tak nie za bardzo. Może w godzinach pracy by pan tego nie nosił, bo zaraz przyleci sekretarz , że zatrudniam wywrotowca.
- To niby jak to ma być panie naczelniku? W pracy mam być swój, a po godzinach mogę być wywrotowcem? Tu tak a tu siak? Albo, albo. Ja tego znaczka nie ściągnę a już na pewno nie do wyborów.
- Dobrze niech tak będzie, Jakby co ,ja z panem rozmawiałem.
W drzwiach na po żegnanie podczas uścisku dłoni dorzucił „ W sumie podoba mi się pańska postawa”.
Trochę mnie to podbudowało.

   W tym samym dniu przyszedł obeznany już z sytuacją prezes ZSL.
Śp. pan Adam nie owijał nic w bawełnę i od razu powiedział jak jest. Do tej pory by być na stanowisku trzeba było należeć do jakiejś partii. Więc jak nie chcę do PZPR to mogę sekretarzowi powiedzieć , że należę do ZSL a on to potwierdzi. Nie, nie chciał mnie zapisać do siebie. I też patrząc na znaczek uśmiechnął się, i zapytał czy wierzę, że się uda? Ja powiedziałem, że zgarniemy tzn. Solidarność zgarnie to co jest do zgarnięcia. Po wypiciu kawy dodał ( pamiętam to do dziś) „Chciałbym żeby się udało”.
Trzeci dzień to znowu wyjazd w teren. Przyszedł sekretarz, rzucił plakaty. „ Trzeba uzupełnić bo poprzednie pozrywali, pewnie ci „wasi” - rzucił z ironicznym uśmiechem patrząc na mój znaczek w klapie.
W sumie na tym się wszystko skończyło, nadal byłem pełnomocnikiem ds. wyborów, nadal miałem wyznaczony dyżur w urzędzie w dniu wyborów.

   Gdy ogłoszono wyniki i wyszło jak się tego spodziewaliśmy to z ojcem wypiliśmy flaszeczkę by to uczcić.

    Cóż to był za piękny okres, tyle wiary i nadziei w to , że stajemy się normalnym krajem, że w końcu coś znaczymy jako obywatele. Mimo zaciskania pasa, mimo hiperinflacji była ta radość tworzenia. Coś zaczęło się dziać. Zmierzało ku dobremu.

    A ja? No cóż po trzech miesiącach mimo wszystko zostałem p.o. Dyrektora a pierwszy sekretarz po paru miesiącach wyjechał za granicę i to o ile dobrze pamiętam do USA budować kapitalizm.

Takie są moje wspomnienia dotyczące tego okresu przemian.

   Szkoda, że teraz ten czas jest obrzydzany i opluwany przez obecną ekipę rządzącą. Oni chyba nie wiedzą jak to wyglądało "tu na dole" i czym naprawdę la ludzi był ten okres i TE wybory.

To wtedy obaliliśmy komunizm. My obywatele.