czwartek, 2 października 2014

Podróże małe są czasem duże.

„Podróżować, podróżować jest BOSKO” śpiewała Kora Jackowska swego czasu.
Przyznaję jej rację.

   Dziś miałem przyjemność spotkać i porozmawiać z dziewczyną o podobnym zdaniu. Pasjonatką podróży i oglądania świata. Pani Agnieszka potrafiła połączyć swą pasję z biznesem i czerpać z tego połączenia radość.

Dom, samochód, pieniądze są a może ich nie być z różnych powodów ale to co zobaczymy, co przeżyjemy to nam zostanie do ostatnich swoich dni. Zawsze możemy powrócić we wspomnieniach do tych odległych miejsc, cudownych widoków czy też przygód. Z czasem nawet te nie zawsze przyjemne zdarzenia wspominamy z uśmiechem lub rozrzewnieniem.

  Poruszam ten temat również z uwagi na mojego ojca. Jest poważnie chory. Jego stan zaprząta mi myśli.

   Pamiętam jak parę lat temu postanowiłem zabrać go i zawieźć w jego rodzinne strony o których tyle mi opowiadał, do Sokala obecnie na Ukrainie. To miała i była podróż sentymentalna. Od 1951 roku gdy Stalin nakazał opuścić te tereny polakom i zostali oni przesiedleni w Bieszczady w ramach Akcji H-T, ojciec ani nikt z rodziny tam nie był.
 Mało się o tym mówi, mało kto nawet wie, że tyle lat po wojnie ludzie byli wysiedlani tylko dlatego, że mieszkali na pokładach węgla.

   Ruszyliśmy w drogę jadąc moim Voyagerem -(idealny na bezdroża Ukrainy) Ojciec, moje dzieci i mój pies Ares(jak zwykle)-  przez przejście w Krościenku , Sambor do Żółkwi. Żółkiew to miasteczko rodzinne naszego hetmana koronnego jednego z dwóch wielkich wodzów jacy zdobyli Moskwę. Drugi to Napoleon. Warto zwiedzić to miasto, zobaczyć zamek  Żółkiewskich, odwiedzić Kolegiatę odnowioną przez studentów Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. W kryptach kolegiaty można zobaczyć szczątki Żółkiewskich i Sobieskich.

Potem dotarliśmy do Sokala. Tu już u mojego Taty łzy kręciły się w oczach widząc przepiękny kiedyś klasztor zmieniony na ciężkie więzienie i klasztorny kościół, gdzie przed wiekami królowie i hetmani oddawali hołd Matce Boskiej Sokalskiej a Chmielnicki oblegał i nie zdobył, bo stracił wzrok- teraz w stanie popadającym w ruinę. Tato oprowadzał nas po okolicach, opowiadał gdzie się bawili z rówieśnikami, gdzie się kąpali w Bugu, gdzie banderowcy wysadzili wagony z amunicją zabijając swoich rodaków wyjeżdżających na Ukrainę a czekających na stacji całymi rodzinami na wagony do załadunku.
Odwiedziliśmy kościół a raczej ruiny pięknego niegdyś barokowego kościoła w Warężu gdzie tato był ochrzczony. Tam też na cmentarzu odnalazł groby swoich dziadków i bliskich, zarośnięte ale jeszcze można było odczytać tablice.
W Sokalu odnaleźliśmy też dom w którym mieszkał mój dziadek z rodziną przed wysiedleniem. Dom tymczasowy postawiony z drewna podarowanego przez klasztor. Wydawało się , że nic z tego domu już nie zostało, a okazało się, że stoi.

   Podczas tego wyjazdu tyle było wzruszeń, tyle radości, tyle wspomnień. Tato był mi wdzięczny za to , że sprawiłem mu taką frajdę, ale gdy dziś o tym myślę, dochodzę do wniosku, że chyba to ja więcej miałem i mam satysfakcji z tego wyjazdu.
To ja jestem wdzięczny za to, że pokazał mi skąd mój ród, jak to kiedyś tam się żyło. Jestem wdzięczny za to, że moje dzieci wiedzą jak to jest być wygnanym z domu na poniewierkę, w nieznane, że wiedzą już jak ważne by wiedzieć dokąd trzeba czasem wrócić by odnaleźć swoją tożsamość.
 Czy będą kiedyś tej wiedzy potrzebować nie wiem.

Za tą całą wyprawę dziękuję Ci Tato.

Po tej wycieczce minęło dwa lata jak sam opuściłem swoje gniazdo w Bieszczadach.
Dziś ciężko byłoby taki wyjazd już zorganizować.

 Nauka na przyszłość- nie odkładajmy swoich planów na później bo czasem tego się już nie da cofnąć.

Chętnych zapraszam do albumów zdjęć z tego wyjazdu.

https://plus.google.com/u/0/photos/102753802008360504223/albums/5224808273701326081
https://plus.google.com/u/0/photos/102753802008360504223/albums/5224438659077649841
https://plus.google.com/u/0/photos/102753802008360504223/albums/5224068836744819905

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz