niedziela, 5 października 2014

Nasi bliscy- dzięki że są.

   W piątek dotarły do mnie dobre wieści z Bieszczad. Stan zdrowia mojego ojca ustabilizowany powoli się powinien poprawiać.

   Tak to już chyba jest, że gdy wszystko idzie dobrze to czasem nie dostrzegamy tego co mamy. Przyzwyczajamy się do tego stanu, dopiero gdy coś zaczyna się psuć to dociera do nas jakimi szczęściarzami byliśmy.
Podobnie jest z bliskimi. Przyzwyczailiśmy że po prostu są. Wystarczy odwiedzić, zadzwonić. Gdy z nimi się mieszka to czasem nas nawet ich obecność denerwuje, przeszkadza ich zachowanie itp. Gdy zaś pojawia się jakaś nawet obawa, że mogłoby ich zabraknąć dociera do nas jak wiele dla nas znaczą. Doceniamy ich zalety, talenty czy też radość jaką nam dawali swą obecnością.

Niby to żadne odkrycie- ale jak potrafi to „uderzyć” gdy dotyczy to nas samych.

   Pisałem kiedyś w pewnym artykule o tym jakim jestem szczęściarzem. Wyliczałem tam rzeczy za które winienem jest dziękować losowi, naturze, sile sprawczej, energii czy jak kto woli Bogu. I jestem za to wdzięczny. Za to, że zdrowie jakoś dopisuje mnie i moim bliskim , za to , że mam wspaniałą partnerkę, dzieci na tyle rozumne, że kształcą się i próbują być samodzielne na ile ich stać, za to że mam dach nad głową i zapewnione środki do życia.
To wszystko mam. Może brakuje mi wielu rzeczy i mam postawione cele do osiągnięcia ale mam też świadomość, że taki jak mój statut jest obiektem marzeń wielu ludzi. Wystarczy włączyć telewizor, przeczytać gazetę by się przekonać z jakimi problemami ludzie muszą sobie radzić.

   W piątek też mieliśmy dom znowu pełen ludzi. Przyjechali synowie żony i mój student wraz ze swoją dziewczyną. Dom znowu tętnił życiem. Wieczorem przy szklaneczkach Jacka Daniels'a spędzaliśmy miłe chwile na rozmowach, żartach opowieściach.
Sobota minęła podobnie.

   Dziś niestety nastał czas wyjazdów. Dwóch studentów pojechało do Wrocławia, jeden młodzieniec do pracy do Niemiec a wieczorem wyjedzie mój syn do Zielonej Góry. Taki to już los rodziców- patrzeć jak nasze pociechy wyruszają na podbój świata. Nam pozostaje czekać na wieści, kibicować im w codziennych zmaganiach,  wspierać w chwilach trudnych i oczekiwać na następną wizytę.
I tak powinno być. Cieszyć się tylko możemy, że w przeciwieństwie do wielu pokoleń naszych przodków nasi synowie jadą uczyć się lub pracować a nie muszą iść z szablą czy karabinem walczyć. Pokój to też wartość jaką mamy a nie doceniamy. My jesteśmy chyba pierwszym pokoleniem polaków, które wojną zna tylko z powieści, filmów czy opowiadań naszych rodziców.

Trochę mnie poniosło w stronę spraw globalnych.

W domu znowu zostaniemy z żoną i naszym wiernym psem. I to by były wieści na dziś.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz