piątek, 27 lutego 2015

Rumunia cz.IV- Bukareszt

   Bukareszt nie był na liście miejsc do zwiedzania lecz tylko kierunkiem pośrednim do Constanty nad Morzem Czarnym ale jak to u mnie zwykle bywa -plany sobie a rzeczywistość sobie.
Po noclegu w hotelu w małym miasteczku w Transylwanii obraliśmy kierunek na mapie Bukareszt, który mieliśmy ominąć obwodnicą.
Nocleg jaki mieliśmy to zbyt dużo napisane. Do hotelu trzygwiazdkowego nie wpuszczają psów. Trudno. Dzieci miały nocleg w hotelu a ja z moim "sierściuchem" spaliśmy w aucie. To kolejna zaleta tego wozidła, że jest na tyle wygodny by spokojnie można było spać na kanapie. Ja na jednej a pies na drugiej. Czego się nie robi dla swego przyjaciela. Rano partyzantka z kąpielą, bo dzieci się wykąpały w pokoju , potem córka została z psem a ja skorzystałem z dobrodziejstwa cywilizacji- prysznica.
Dzień zapowiadał się słoneczny i po śniadaniu w barze ruszyliśmy w drogę.
Przed wjazdem do Bukaresztu miał być zjazd na obwodnicę i pewnie jakiś był.
Ania siedząc nad mapą widać coś pokręciła lub też zmiana w organizacji ruchu była bo wjazd do stolicy rozkopany był jak Wrocław przed EURO. Tak czy siak , porobiło się. Wjechaliśmy do stolicy Rumunii. Problem- jak tu wyjechać z tej aglomeracji i to we właściwym miejscu.


Dzieci miały radochę bo oglądały, swoją drogą, piękne miasto.
Mały Paryż lub Paryż Wschodu- tak nazywają to miasto podróżnicy i tak jest.






Oprócz architektury podobnej do tej spotykanej w Paryżu to jest to również miasto-białe, miasto światła. Opera, teatr, Parlament to budynki obok, których przejeżdżaliśmy. Ania przez okna robiła zdjęcia a ja kombinowałem jak tu ustawić na kolejnych światłach by pojechać tam gdzie planuję. Gąszcz ulic, duży ruch i dziwne uśmiechnięte twarze pozdrawiające nas stojących na światłach. Trąbienie, machanie i radosne okrzyki trochę mimo iż miło było, że tak traktują Polaków, trochę mnie drażniło. Każdemu odpowiadać na zawołanie
"bun venit in Romania" i co? W końcu zatrzymaliśmy się obok muzeum wojska by zobaczyć na mapie jak z tego galimatiasu wybrnąć.
Niestety ustalenie miejsca i kierunku okazało się dość ryzykowną spekulacją. Zapytamy o drogę tylko jak?
Ja ze starszymi rozmawiałem po rosyjsku a córka z młodzieżą po angielsku. W końcu jedna kobieta zaoferowała nam pomoc i jadąc za nią wyprowadziła nas na drogę do Constanty.
Że też jej się chciało. Są jednak ludzie życzliwi i bezinteresowni na tym świecie. Potem droga wiodła nas prosto nad morze. Przeprawa promowa w upalny dzień to też jedna z atrakcji tego dnia, choć dla Aresa nie za bardzo bo blachy pokładu były rozgrzane słońcem i nie chciałem by się parzył w łapy. Mimo to wyskoczył ale po chwili znowu załadował się do pojazdu. Jednak po tej przeprawie szybko dojechaliśmy do Constanty i po szybkim przebraniu się ruszyliśmy na plażę.
CDN.

 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz