sobota, 14 lutego 2015

Wspomnień czar- Rumunia cz.I

    Naruszę trochę chronologię i opiszę wyjazd do Rumunii pomimo że wcześniej jeździliśmy po Ukrainie ale tak będzie chyba lepiej.

Opisywałem już przy okazji relacji z wyprawy na Węgry, że moje wyjazdy to trochę tak na żywioł rzucone eskapady. No, może nie tak do końca bo trasa wcześniej wytyczona a i o miejscach ciekawych po trasie trochę informacji zbierałem.
Pisałem też, że wyjazd na Węgry uświadomił mi krótkowzroczność jako ojca i jedynego dorosłego w czasie wyprawy. Co by się stało z dziećmi gdyby przydarzyło mi się coś niespodziewanego? O wypadkach nie myślimy, nie planujemy ale zdarzają się. Wydaje się zawsze, że przydarzają się innym , nie nam ale przecież nie mamy żadnej gwarancji, że tym razem tym innym będę ja. Kierunek wyjazdu jaki obrałem dodatkowo zmotywował mnie do zapewnienia dzieciakom jakiegoś zabezpieczenia. Ubezpieczyłem siebie i dzieci. Wyposażyłem je w nr telefonów do rezydentów ubezpieczyciela na Węgrzech i Rumunii oraz do przedstawicielstw konsularnych, tak na wszelki wypadek.

Dlaczego Rumunia?
Dzieci były akurat w okresie zafascynowania jakimś filmem o Drakuli a to podsunęło mi pomysł zobaczenia Transylwanii a skoro tam już byśmy jechali to koniecznie trzeba by wjechać na Trasę Transfogarską i tak powoli układał się plan wyprawy.

   Trochę obawiałem się tego wyjazdu ze względu na to , że kierunek był dość egzotyczny wśród znajomych no i przecież parę lat wcześniej zatrzymywałem nielegalnie przekraczających granicę obywateli tego kraju, a w miastach pełno było żebrzących Rumunów. Koledzy pukali się czoło jak opowiadałem im gdzie planuję wyruszyć. Okradną, pobiją – nie masz gdzie jechać?- to słyszałem ale było już za późno. Decyzja podjęta, dzieciaki nastawione na wyjazd. Trudno , zobaczymy jak to będzie.
Całe to planowanie to raptem tydzień. Szybki wyjazd na Ukrainę by zatankować „szeryfa”, pożyczyłem namiot ( na wszelki wypadek) i zaczęliśmy się pakować w piątek by rankiem wyjechać.
   Pakowanie też było na zasadzie wszystko co może się przydać- lepiej więcej zapakować niż miałoby nam czegoś braknąć.   W nocy jak zwykle w takich wypadkach nie mogłem spokojnie spać, w głowie powstawały różne scenariusze, wizje komplikacji itd. Zresztą nie tylko mnie męczyły natrętne myśli, tylko Ares spał jakby nigdy nic nie przeczuwając, że czeka go nie lada spacer.  Rano pobudka o 6-tej karmienie psa, ostatni przegląd i uzupełnienie bagaży no i w trasę.
Skład wyprawy na tle "szeryfa"

   Zadania były podzielone, Marcin jako, że miał chorobę lokomocyjną siedział z przodu, na kanapie za mną Ania z mapą (biedronkową) Europy jako pilot a Ares na tylnej, największej kanapie miał za zadanie... no, miał tylko być spokojnie, bo przeważnie się wiercił.


   Ruszyliśmy przez Radoszyce do Słowacji, odprawił mnie mój kolega, który przez parę miesięcy był u  nas na przejściu jako Kierownik Zmiany. Razem ze słowackim pogranicznikiem życzyli nam szczęścia powątpiewając , że to będzie udana wycieczka.
   „Szeryf” czyli Chrysler Voyager choć nie ma osiągów sportowego auta bo niby jak by miał to mieć gdy pod maską pracował włoski silnik z … ciągnika ale miał tą zaletę, że dosłownie łykał kilometry ze stałą prędkością a nam zapewniał na tyle dużo miejsca, że Ania spokojnie mogła sobie spać na kanapie, osobno drzemał Ares a my faceci jechaliśmy przez całą Słowację i zatrzymaliśmy się na chwilę by rozprostować nogi dopiero w Tokaju na jednej z winnic.
   Pogoda nam sprzyjała, było ciepło ale nie gorąco świeciło słońce ale delikatnie zza cienkiej warstewki chmur.
Popas na zjeździe do winnicy w Tokaju.
   Po krótkim postoju ruszyliśmy dalej aż do granicy Węgiersko -Rumuńskiej. Po Węgrzech się dobrze jeździ, drogi są dobre, znaków jest zdecydowanie mniej a te co są to właściwie określają ruch drogowy- nie to co u nas.

  Dla nas zagadką było jak będzie po przekroczeniu granicy i wjeździe do kraju „Geniusza Karpat”. Coś w tym jest, że ludzie bezwzględni pozostawiają po sobie czasem bardzo dobre rzeczy na których realizację nie zdecydowałby się demokratyczny rząd. Mussoliniemu włochy zawdzięczają sieć autostrad, przelotowość Rzymu, punktualność pociągów, Napoleonowi europejczycy zawdzięczają kodeks cywilny a Francuzi setki budowli, itd. Hitler i Stalin tez zostawili po sobie parę dobrych rzeczy … nie to jest jednak tematem – dobrze, że ich już nie ma.

  O samym wjeździe do Rumunii napisze następnym razem, bo … no właśnie, :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz