wtorek, 17 lutego 2015

Wspomnień czar- Rumunia cz.II

   O ile przejazd przez Słowację i Węgry minął pod znakiem delikatnego słońca o tyle Rumunia przywitała nas deszczem, mgłą ale nie było zimno. Granicę przekroczyliśmy w pobliżu Oradei. Po odprawie postanowiłem kupić winietę, ponoć dostępną na stacjach benzynowych. Podjechałem na stację i okazało się , że nie ma a ekspedientka wskazała na stację po przeciwnej stronie czteropasmowej drogi wiodącej do i z przejścia granicznego. Wsiadłem w samochód i w poprzek pasów podjechałem do drugiej stacji, ale i tak winiet nie było. Trudno jedziemy bez, nie chcą naszych pieniędzy to nie. Ruszamy w drogę. Dziarsko znowu przejechałem przez trzy pasy ruchu , podwójną ciągłą linię i miałem zamiar jechać w kierunku Oradei ale okazało się , że moje „wyczyny” były obserwowane przez policjantów stojących pomiędzy zaparkowanymi przy drodze samochodami.
Tak, doszło do pierwszego i jedynego bliskiego spotkania III stopnia z policją Rumuńską. Trudności językowe nadrobione gestykulacją nie przeszkodziły dogadać się i po okazaniu legitymacji IPA ucięliśmy sobie pogawędkę jak „koledzy po fachu”. Z życzeniami szerokiej drogi (i bez mandatu ani łapówki) ruszyliśmy w głąb tego, jak się okazało pięknego kraju.
   Przejeżdżając obwodnicą Oradei mieliśmy dziwne wrażenie jakbyśmy jechali przez środek jakiegoś zakładu pracy fabryki. Po obu stronach drogi jakieś instalacje przemysłowe, przejeżdżające w poprzek maszyny i ciężarówki – czy przypadkiem zamiast na obwodnice nie wjechałem faktycznie do jakiejś fabryki? - takie pojawiło się pytanie ale zaraz wątpliwości nasze zostały rozwiane przez pojawiające się salony samochodowe pomiędzy halami produkcyjnymi. Zresztą jak się później okazało to normalna sprawa , że przy wjeździe do miast najpierw widzieliśmy obiekty przemysłowe a potem dopiero zabudowania miejskie.
Takie indiustralne "kwiatki" są na porządku dziennym.

  Kierując się na Cluj-Napoca przemierzaliśmy kolejne kilometry, kolejne serpentyny ( o tych to w tym kraju nie brakuje) i podziwialiśmy piękne krajobrazy.
Jeden z widoczków, po trasie.

    O godz. 18- tej doszedłem do wniosku, że czas rozejrzeć się za jakimś noclegiem. Trafiliśmy do szumnie nazwanym pensjonatem domu przy głównej trasie, gdzie za śmieszne pieniądze otrzymaliśmy  trzy miejsca noclegowe i zezwolenie na nocleg psa w pokoju.
Nasz "pensjonat"- nie było źle. Proszę zwrócić uwagą jak prowadzone są rury gazowe- na powierzchni.

Właściciel kaleczył język polski i opowiadał jak pracował na budowie w Katowicach (świat jest naprawdę mały). W miejscowym sklepie zrobiliśmy zakupy na kolację i śniadanie oraz … miskę dla psa bo okazało się, że zapomnieliśmy. Zakupy tez fajnie wyglądały bo nie mogąc nas zrozumieć Pani ekspedientka poprosiła bym wszedł za ladę i sam sobie wybierał co mi potrzebne- ciekawe czy u nas takie coś się zdarza.
Po kolacji położyliśmy się spać bo czekała nas droga do Transylwanii …

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz