niedziela, 25 stycznia 2015

Powrót do filmu "American Beauty"


   Wczoraj po raz czwarty obejrzałem „American Beauty” -film jeden z moich ulubionych.
Wielkie dzieła mają to do siebie, że czytając lub oglądając je po raz kolejny odkrywamy coś nowego, zwracamy uwagę na jakiś detal który do tej pory nie był przez nas zauważony lub też zaczynamy postrzegać całość w zupełnie inny sposób.

   Tak też jest u mnie z tym filmem.

   Gdy pierwszy raz oglądałem ten obraz , jako rówieśnik głównego bohatera czytałem go jako opowieść o mężczyźnie przeżywającego trudny okres tzw. drugiej młodości. Bohater budzi się po kilkuletnim letargu małej stabilizacji życiowej i uświadamia sobie , że gdzieś po drodze zagubił siebie. Budując swój status materialny odsunął w zapomnienie wartości, którymi się szczycił w okresie młodości, zapomniał o swych marzeniach, rozmienił na drobne swe cele życiowe. Do jego świadomości dotarł fakt miałkości jego życia i w sumie klęski jako męża, ojca, pracownika.
Bunt przeciw temu skończył się katastrofą.

   Podczas następnych seansów dostrzegłem, że te same odczucia towarzyszyły i jego żonie. Zagubionej w trakcie budowy kariery, gdy otaczając się przedmiotami zatraciła swoją dziewczęcą energię, fantazję czy też pragnienie miłości. Zacząłem wtedy postrzegać film jako obraz katastrofy instytucji małżeństwa. Dwoje ludzi pełnych energii i wizji wspaniałej przyszłości w czasie kolejnych lat małżeństwa mimowolnie dopuszczają do uwiądu miłości, oddalają się od siebie i w końcu stają się dla siebie obcy, co gorsza ich córka również jest dla nich tylko elementem ich życia. Rodzina, status finansowy to fasada dla ich wewnętrznych frustracji. Na zewnątrz kochająca się rodzina a wewnątrz obcy sobie ludzie. Próba zmiany tego stanu rzeczy kończy się dla obydwojga katastrofą. Jej niespełniony romans, jego bunt to symbol niemożności naprawy tego co już zostało dawno popsute przez budowę fasad, pozorów.

   Wczoraj dostrzegłem, że tak naprawdę to koniec filmu wcale nie jest tak pesymistyczny, jak zakładałem to wcześniej. Przecież główny bohater odchodzi szczęśliwy, że choć przez ostatnie dni swego życia realizował się, odchodzi z tego świata dumny i w sumie pogodzony ze sobą.
Zwróciłem też uwagę na zmianę pokoleń a więc to dzieci przejmują rolę budowy własnej przyszłości, może inaczej, może lepiej a może skończą podobnie jak i rodzice ale dowiedzą się o tym za jakieś dwadzieścia lat.
W sumie obraz tańczącej na wietrze torby foliowej to nie symbol upadku i miałkości życia lecz raczej właśnie pokazanie jak świat potrafi być piękny, różnorodny, jak ludzie potrafią wznosić się i upadać pod wpływem zawirowań losu. Symbol przemijania a jednocześnie trwania i radości.

   Film jest budujący, pokazuje jak fantazje erotyczne nie zabijają jednak wartości etycznych w bohaterze a chęć przeżycia romansu przez żonę to przecież jest dążenie do odnalezienia w sobie miłości do swego męża.
Los nie musi być dla nas łaskawy, nie musi nas obdarzać samymi tylko dobrymi rzeczami ale musimy dbać o to by nie zatracić siebie w tym co robimy i nie stracić kontaktu z bliskimi. To my jesteśmy odpowiedzialni za to kim się stajemy i co z naszym życiem robimy. Czy żyjemy zgodnie z wewnętrznym głosem czy też budujemy fasady, pozory, czy zakładamy maski.
    Ale nawet gdy już okaże się, że nasze istnienie to w większości pozory to zawsze jest czas by się obudzić i starać się odzyskać własne ja. Im wcześniej to dostrzeżemy tym lepiej, bo budowanie na fałszu , na pozorach nigdy nie kończy się sukcesem i to niezależnie od wieku. Koleżanka córki bohaterów mimo swej młodości tworzy pozór otwartej dziewczyny by ukryć swe fobie i zagubienie ale postawiona w sytuacji trudnej wyjawia prawdę, sąsiad budując pozory prawego, zdyscyplinowanego i surowego mężczyzny skrywa swe skłonności, czy odkrywając się poprawia swą pozycję – to już inna sprawa ale na pewno korzysta z tego rodzina do tej pory tyranizowana.

   Warto więc wracać do dobrej literatury, filmu czy sztuki bo zawsze coś tam nowego możemy odnaleźć, coś odkryć.

 Polecam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz