wtorek, 13 stycznia 2015

Wspomnień czar- pierwsze miłości.


   Teraz trochę wspomnień. Temat znany więc moje znajome z liceum pewnie drżą czy przypadkiem nie będzie o nich a jeśli tak to w jaki sposób opisane.
Cóż trochę to taki mały emocjonalny ekshibicjonizm z mojej strony bo pisać o tym jak się kiedyś kochało lub było kimś zauroczonym to trochę odsłanianie swego wnętrza. Pokazywanie zaś tego publicznie to odsłanianie własnej emocjonalnej przeszłości. Dla niektórych nie do zaakceptowania a dla obecnych celebrytów to chleb powszedni.

  Podstawówkę to pominę ale o czasach licealnych wspomnę parę zdań bo to już bardziej zaawansowane uczucia i pewnie się ktoś czytając moje wspomnienia zdziwi, że wtedy tak to odczuwałem lub w ogóle zaskoczę ją , że była obiektem westchnień.

   Do napisania tego tekstu przyczyniły się obserwacje młodzieży, moich dzieci. Oni jakoś inaczej postrzegają te sprawy, chyba normalniej.

  Z domu wyniosłem kult kobiety. Kobieta to postać czysta w sensie duchowym, warta piedestału, same zalety, jeśli seksualność to gdzieś tam ukryta pod wrażliwością i uczuciowością. W tym trochę chorym romantyzmie utrzymywały mnie powieści które „pochłaniałem” w tym czasie. Wszystkie dzieła W. Hugo, Sienkiewicz, Z. Kaczkowski,„Lalka” Prusa i inne. Nie dość że romantyk to byłem jeszcze człowiekiem bardzo nieśmiałym, prawie jak Jej Ekscelencja w „Seksmisji”.

   Normalnie- tragedia- jak dziś na to patrzę. No i jak tu starać się o względy jak ma się tak w głowie poukładane. Jakby tego było mało mój gust … to musiała być piękna dziewczyna.
Przy takich założeniach nie mogło być mowy o pełnym sukcesie ale...

   Zauroczyła mnie Doni , piękna szczupła blondynka, wysportowana o uśmiechu Merlin Monroe. Uczyła się w Liceum Sportowym. Miałem nie lada radość w sercu gdy pierwszy raz zagadałem ją w lodziarni ( najlepsze lody w Ustrzykach to u Makowskiego były) i o dziwo odezwała się i chwilę porozmawialiśmy.
 Hmm, no niestety sport to nie była moja mocna strona. Odpuściłem sobie a Doni wyjechała z Bieszczad i przeniosła się na Dolny Śląsk, gdzie po latach się odnaleźliśmy. Nadal jest piękną kobietą wartą grzechu.

 Wysportowane dziewczyny mnie przyciągały i gdy do naszej klasy przeniosła się Beata- to też i mnie oczarowała. Również wysoka, piękna szatynka ale po pierwszym zauroczeniu przeszliśmy na stopę przyjaźni i tak zostało. Z Beatą można było konie kraść, żartowaliśmy rozmawiali i zawsze było o czym. Raz tak nam się dobrze rozmawiało, że zamiast słuchać wykładu to prowadziliśmy ożywioną dyskusje wybuchając co raz śmiechem aż w końcu zostaliśmy surowo skarceni przez nauczycielkę literatury, a potem miałem indywidualny wykład na temat co gdzie wypada. Ciekawostką jest fakt, że po latach zastąpiłem na stanowisku dyrektorskim jej ojca, gdy całą rodziną wjechali z Bieszczad.

Ula nr 1 – ładna , brunetka , wesoła i wygadana. Trochę się nagadaliśmy ale tak naprawdę było w niej tyle pociągającego co i dla mnie denerwującego. Zawsze była taka poprawna, poukładana a ja trochę zbuntowany i raczej dynamiczny w poglądach. Miała w sobie jakiś czar- co uznałem, że w sumie czas zająć się kimś o bardziej zbliżonych poglądach to znów wracałem do rozmów z nią i jakoś tak nam ta znajomość leciała, była nawet na mojej osiemnastce. Nie rozwinęło się to nigdy w coś więcej.

Beata nr 2 to również piękna i mądra dziewczyna- ta to mnie już oczarowała dość konkretnie ale nie było mowy o czymś więcej, gdyż poświęciła się Bogu. Pamiętam jak byliśmy na rajdzie w Ustrzykach Górnych i na polu namiotowym przy ognisku zasnęła na moich kolanach- byłem taki szczęśliwy, słodki ciężar. Po maturze ku zdziwieniu matki i innych poszła do zakonu żeńskiego- szkoda.
Na koniec zostawiłem sobie już nie zauroczenie, lecz coś co do dziś gdzieś tam we mnie tkwi. Jak to mówią pierwsza miłość trwa na całe życie. Szkoda, że nieszczęśliwa.

Ula nr 2 ( w zasadzie winna być tą pierwszą bo była największą w mojej młodości namiętnością) Przeniosła się do naszej klasy z innego liceum i od pierwszego spojrzenia na nią wiedziałem, że będą kłopoty.
Piękna, idealne kształty, uroda i jak się okazało mądrość- nie dało się przejść obojętnie obok. Zawsze uśmiechnięta, zawsze mająca swoje zdanie. Radosna i życzliwa... była moją pierwszą poważną miłością. Jako że dojeżdżała do szkoły to po zajęciach był czas na chodzenie po mieście, więc włóczyliśmy się po wszystkich sklepach. Miała swojego chłopaka ale mnie to w ogóle nie przeszkadzało ( teoretycznie). Pewnego razu zasiedziałem się u niej w domu i przegapiłem ostatni autobus, trzeba było iść pieszo a nie było to takie proste. W styczniu, przy temperaturze -15 stopni trzeba było iść 25 km. do Ustrzyk Dolnych i słuchać narzekania Ryśka – kolegi, który zgodził się by mi towarzyszyć w tej wizycie. Nasłuchałem się wtedy, jak to mi całkiem odbiło i jeszcze jego w naraziłem na zamarznięcie. Ja jednak wracałem ogrzewany emocjami i nic mi nie przeszkadzało, marudzenie, mróz, śnieg.
Z Ulą zdarzyło się też tak, że po maturze ona swierdziła, że wystarczy jej studium nauczycielskie ale ja wraz z kolegami uznaliśmy, że szkoda takiej mądrej dziewczyny. Jacek miał samochód więc z Mariuszem pojechał po Ulę i przywieźli ja do mnie. Wypełniliśmy dokumenty na WSP w Krakowie i za dwa dni zawiozłem je do Krakowa. Nie miała innego wyjścia- pojechała na egzaminy. Zdała. Odwiedziłem Ulę jak już byłem w studium, poszliśmy na wino do Jamy Michalikowej- wspaniałe chwile. Ula w trakcie studiów przeniosła się bliżej swego chłopaka i tam już została. Odnalazłem ją na NK. Przejeżdżałem niedaleko niej i nawet byłem zaproszony na wizytę ale... nie miałem odwagi. Może coś by zabolało. Kontakt wirtualny daje to poczucie spokoju . Dziś pewnie bym się odważył i chętnie bym się z nią spotkał. Ale odległości są tak duże. Może kiedyś, kto wie.

I to by było na tyle. Piękne są nasze wspomnienia, wspomnienia pierwszych wzruszeń, pierwszych naiwnych zauroczeń, platonicznych uczuć- może to właśnie naiwne i infantylne ale warto takie wspomnienia mieć. Dziś mam wrażenie,że wszystko jest jakieś płytsze i zautomatyzowane. Może przez internet , komórki kontakty są mniej ekscytujące. Kiedyś trzeba było czekać na spotkanie by pogadać, trzeba było dać z siebie coś by pojechać w odwiedziny ( nie było tak samochodów, busów). Może właśnie przez to , że więcej musieliśmy z siebie dać to te uczucia były dla nas większą wartością.
A może dziś jest tak samo, tylko ja starszy tego nie zauważam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz