Teraz trochę
wspomnień. Temat znany więc moje znajome z liceum pewnie drżą czy
przypadkiem nie będzie o nich a jeśli tak to w jaki sposób
opisane.
Cóż trochę to
taki mały emocjonalny ekshibicjonizm z mojej strony bo pisać o tym
jak się kiedyś kochało lub było kimś zauroczonym to trochę
odsłanianie swego wnętrza. Pokazywanie zaś tego publicznie to
odsłanianie własnej emocjonalnej przeszłości. Dla niektórych nie
do zaakceptowania a dla obecnych celebrytów to chleb powszedni.
Podstawówkę to
pominę ale o czasach licealnych wspomnę parę zdań bo to już
bardziej zaawansowane uczucia i pewnie się ktoś czytając moje
wspomnienia zdziwi, że wtedy tak to odczuwałem lub w ogóle
zaskoczę ją , że była obiektem westchnień.
Do napisania tego
tekstu przyczyniły się obserwacje młodzieży, moich dzieci. Oni
jakoś inaczej postrzegają te sprawy, chyba normalniej.
Z domu wyniosłem
kult kobiety. Kobieta to postać czysta w sensie duchowym, warta
piedestału, same zalety, jeśli seksualność to gdzieś tam ukryta
pod wrażliwością i uczuciowością. W tym trochę chorym
romantyzmie utrzymywały mnie powieści które „pochłaniałem” w
tym czasie. Wszystkie dzieła W. Hugo, Sienkiewicz, Z.
Kaczkowski,„Lalka” Prusa i inne. Nie dość że romantyk to byłem
jeszcze człowiekiem bardzo nieśmiałym, prawie jak Jej Ekscelencja
w „Seksmisji”.
Normalnie- tragedia-
jak dziś na to patrzę. No i jak tu starać się o względy jak ma
się tak w głowie poukładane. Jakby tego było mało mój gust …
to musiała być piękna dziewczyna.
Przy takich
założeniach nie mogło być mowy o pełnym sukcesie ale...
Zauroczyła mnie
Doni , piękna szczupła blondynka, wysportowana o uśmiechu Merlin
Monroe. Uczyła się w Liceum Sportowym. Miałem nie lada radość w
sercu gdy pierwszy raz zagadałem ją w lodziarni ( najlepsze lody w
Ustrzykach to u Makowskiego były) i o dziwo odezwała się i chwilę
porozmawialiśmy.
Hmm, no niestety sport to nie była moja mocna
strona. Odpuściłem sobie a Doni wyjechała z Bieszczad i przeniosła
się na Dolny Śląsk, gdzie po latach się odnaleźliśmy. Nadal
jest piękną kobietą wartą grzechu.
Wysportowane dziewczyny mnie
przyciągały i gdy do naszej klasy przeniosła się Beata- to też i
mnie oczarowała. Również wysoka, piękna szatynka ale po pierwszym
zauroczeniu przeszliśmy na stopę przyjaźni i tak zostało. Z Beatą
można było konie kraść, żartowaliśmy rozmawiali i zawsze było
o czym. Raz tak nam się dobrze rozmawiało, że zamiast słuchać
wykładu to prowadziliśmy ożywioną dyskusje wybuchając co raz
śmiechem aż w końcu zostaliśmy surowo skarceni przez nauczycielkę
literatury, a potem miałem indywidualny wykład na temat co gdzie
wypada. Ciekawostką jest fakt, że po latach zastąpiłem na
stanowisku dyrektorskim jej ojca, gdy całą rodziną wjechali z
Bieszczad.
Ula nr 1 – ładna
, brunetka , wesoła i wygadana. Trochę się nagadaliśmy ale tak
naprawdę było w niej tyle pociągającego co i dla mnie
denerwującego. Zawsze była taka poprawna, poukładana a ja trochę
zbuntowany i raczej dynamiczny w poglądach. Miała w sobie jakiś czar-
co uznałem, że w sumie czas zająć się kimś o bardziej
zbliżonych poglądach to znów wracałem do rozmów z nią i jakoś
tak nam ta znajomość leciała, była nawet na mojej osiemnastce.
Nie rozwinęło się to nigdy w coś więcej.
Beata nr 2 to
również piękna i mądra dziewczyna- ta to mnie już oczarowała
dość konkretnie ale nie było mowy o czymś więcej, gdyż
poświęciła się Bogu. Pamiętam jak byliśmy na rajdzie w
Ustrzykach Górnych i na polu namiotowym przy ognisku zasnęła na
moich kolanach- byłem taki szczęśliwy, słodki ciężar. Po
maturze ku zdziwieniu matki i innych poszła do zakonu żeńskiego-
szkoda.
Na koniec zostawiłem
sobie już nie zauroczenie, lecz coś co do dziś gdzieś tam we mnie
tkwi. Jak to mówią pierwsza miłość trwa na całe życie. Szkoda,
że nieszczęśliwa.
Ula nr 2 ( w
zasadzie winna być tą pierwszą bo była największą w mojej
młodości namiętnością) Przeniosła się do naszej klasy z innego
liceum i od pierwszego spojrzenia na nią wiedziałem, że będą
kłopoty.
Piękna, idealne
kształty, uroda i jak się okazało mądrość- nie dało się
przejść obojętnie obok. Zawsze uśmiechnięta, zawsze mająca
swoje zdanie. Radosna i życzliwa... była moją pierwszą poważną
miłością. Jako że dojeżdżała do szkoły to po zajęciach był
czas na chodzenie po mieście, więc włóczyliśmy się po
wszystkich sklepach. Miała swojego chłopaka ale mnie to w ogóle
nie przeszkadzało ( teoretycznie). Pewnego razu zasiedziałem się u
niej w domu i przegapiłem ostatni autobus, trzeba było iść pieszo
a nie było to takie proste. W styczniu, przy temperaturze -15 stopni
trzeba było iść 25 km. do Ustrzyk Dolnych i słuchać narzekania
Ryśka – kolegi, który zgodził się by mi towarzyszyć w tej
wizycie. Nasłuchałem się wtedy, jak to mi całkiem odbiło i
jeszcze jego w naraziłem na zamarznięcie. Ja jednak wracałem
ogrzewany emocjami i nic mi nie przeszkadzało, marudzenie, mróz,
śnieg.
Z Ulą zdarzyło się też tak, że po maturze ona swierdziła,
że wystarczy jej studium nauczycielskie ale ja wraz z kolegami
uznaliśmy, że szkoda takiej mądrej dziewczyny. Jacek miał
samochód więc z Mariuszem pojechał po Ulę i przywieźli ja do
mnie. Wypełniliśmy dokumenty na WSP w Krakowie i za dwa dni
zawiozłem je do Krakowa. Nie miała innego wyjścia- pojechała na
egzaminy. Zdała. Odwiedziłem Ulę jak już byłem w studium,
poszliśmy na wino do Jamy Michalikowej- wspaniałe chwile. Ula w
trakcie studiów przeniosła się bliżej swego chłopaka i tam już
została. Odnalazłem ją na NK. Przejeżdżałem niedaleko niej i
nawet byłem zaproszony na wizytę ale... nie miałem odwagi. Może
coś by zabolało. Kontakt wirtualny daje to poczucie spokoju . Dziś
pewnie bym się odważył i chętnie bym się z nią spotkał. Ale
odległości są tak duże. Może kiedyś, kto wie.
I to by było na
tyle. Piękne są nasze wspomnienia, wspomnienia pierwszych wzruszeń,
pierwszych naiwnych zauroczeń, platonicznych uczuć- może to
właśnie naiwne i infantylne ale warto takie wspomnienia mieć. Dziś
mam wrażenie,że wszystko jest jakieś płytsze i zautomatyzowane.
Może przez internet , komórki kontakty są mniej ekscytujące.
Kiedyś trzeba było czekać na spotkanie by pogadać, trzeba było
dać z siebie coś by pojechać w odwiedziny ( nie było tak
samochodów, busów). Może właśnie przez to , że więcej
musieliśmy z siebie dać to te uczucia były dla nas większą
wartością.
A może dziś jest
tak samo, tylko ja starszy tego nie zauważam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz